Zrównoważony rozwój to nie tylko ochrona środowiska i dbałość o klimat. To także człowiek. Miarą sukcesu sprawiedliwej transformacji i zielonego rozwoju nie będą kolejne inwestycje technologiczne, tylko zapewnienie bytu oraz godnej pracy ludziom – rozmowa z Agatą Kuźmińską, założycielką Instytutu Zielonej Przyszłości w Koninie
Małgorzata Druciarek, Paulina Sobiesiak-Penszko Agato, na początek opowiedz nam trochę o sobie.
Agata Kuźmińska
Jestem Agata, urodziłam się w Koninie i tutaj też mieszkam. Mam 29 lat. Czuję, że jestem na pograniczu młodości i dorosłości i bardzo mnie to ekscytuje. Jak większość młodych ludzi w moim mieście wyjechałam z Konina, żeby się uczyć. Pojechałam najpierw do Słubic, na studia pierwszego stopnia, a następnie do Poznania, żeby zrobić magisterkę. W tamtym byłam rok w Anglii, trochę pozwiedzałam. Los zechciał, że wróciłam do swojego rodzinnego miasta i na tyle zapuściłam tu korzenie, że od sześciu lat tutaj pracuję, działam i w najbliższym czasie nie planuję wyjazdu, a wręcz wiążę swoją dalszą przyszłość z Koninem. To jest coś, o czym lubię mówić, bo z mojego miasta większość ludzi wyjeżdża i nie wraca, co jest smutne. Lubię dawać dobre przykłady i tym, że chcę tu zostać, też pokazuję, że wcale nie trzeba nigdzie wyjeżdżać, że można tutaj mieszkać, działać i to na skalę naprawdę szaloną. Czasem jak się samemu coś robi, to się trochę nie wierzy, że to jest fajne, że to może się komuś podobać i inspirować innych. Kiedy mówię o tym, co robię i jak przebiega moja historia, to też mam taką chwilę na refleksję i zdanie sobie sprawy, że robię rzeczy, które są ważne i ciekawe, i to mnie nakręca. Mam poczucie, że w moim życiu nie ma przypadków albo przeciwnie – jest ich tak dużo, że wszystko jest koincydencją jakiegoś dobrego układu planet, który sprawia, że cokolwiek nie robię, wszystko i tak się składa w jakąś logiczną całość i mi się podoba.
Jak to się stało, że zaczęłaś działać na rzecz klimatu w Koninie?
Na początku była szkoła podstawowa i moje zainteresowanie przyrodą, później geografią. Po maturze, szukając kierunków studiów, trafiłam na gospodarkę przestrzenną. Wyglądało to naprawdę ciekawie: rozwój miast, rysowanie map, plany… Stwierdziłam więc: „Dobra, to jest ten kierunek, idę”. Na studia pojechałam do Słubic i tak wkręciłam się w myślenie o przyszłości, rozwoju, w to, czym jest miasto, z czego się składa, jakie ma problemy, że zaczęłam tym żyć. Po obronie dyplomu znalazłam pracę w Pracowni Miejskiej, gdzie spędziłam cztery lata. W tym czasie napisałam trzy foresighty miejskie, czyli opracowania na temat rozwoju i przyszłości w perspektywie do 2050 roku – dla Konina, Lublina i dla powiatu tureckiego. Już wtedy poczułam, że szerokie myślenie o przyszłości i rozwoju jest czymś pasjonującym. Aż któregoś dnia spotkałam się ze znajomym, który powiedział mi o inicjatywie Komisji Europejskiej dotyczącej transformacji regionów węglowych. Zabrał mnie później do Brukseli, na kolejną konferencję poświęconą temu zagadnieniu. Okazało się to dla mnie przełomowe – był to temat, który jest kontynuacją tego, czym się zajmuję, tylko na szerszą skalę, bo tutaj mówimy o całym regionie, a nie tylko o mieście czy powiecie. Wróciłam do domu z pulsującą głową i stwierdziłam, że to jest to. Od tego wydarzenia miną zaraz trzy lata i ja już niczym innym niż transformacją nie żyję. Odeszłam krótko potem z Pracowni Miejskiej, zatrzymałam się na kilka miesięcy w Agencji Rozwoju Regionalnego (ale okazało się, że to nie jest mój świat), aż w końcu podjęłam decyzję o założeniu fundacji i pójściu własną, niezależną drogą. Czas nie był najlepszy, bo po miesiącach czekania na formalności, dwa tygodnie od rejestracji fundacji, wybuchła pandemia, więc na dobrą sprawę dopiero kilka miesięcy później zaczynamy działać.
Jak się nazywa ta fundacja? Czym się zajmuje?
To jest Fundacja Instytut Zielonej Przyszłości. Mamy dwa główne obszary działania, które na pierwszy rzut oka są od siebie różne, ale im bardziej się w nie zagłębiamy, tym bardziej zdajemy sobie sprawę z tego, że są ze sobą silnie połączone. W ramach pierwszego z nich zajmujemy się kwestiami transformacji. Nazwałabym to odnogą teorii regionu, bo dotyczy regionu Wielkopolski wschodniej w szerszym kontekście, jest pracą zbliżoną do pracy badawczo-naukowej.
Współpracując z innymi organizacjami pozarządowymi, zajmujemy się pogłębianiem wiedzy z zakresu przyszłości, rozwoju, mechanizmów kształtowania polityk na poszczególnych szczeblach, działań związanych z wdrażaniem rozwiązań. Porównujemy rozwiązania z innych regionów, lobbujemy na rzecz Wielkopolski wschodniej, spotykamy się, rozmawiamy, obserwujemy i aktywnie włączamy się w proces transformacji, pilnując i dbając o zapewnienie dyskusji partycypacyjnego charakteru.
Druga odnoga jest już bardziej realna i łatwiejsza do zrozumienia, bo dotyczy stworzenia miejsca dla młodych mieszkańców miasta, centrum inspiracji i kreatywności – Restart Lab. To ma być miejsce, gdzie młodzi będą mogli spędzić czas, ale przede wszystkim nauczyć się tego, na co brakuje czasu w szkole.
Chcemy przybliżać im przyszłość, pomagać w poznawaniu nowych technologii, nowych sposobów pracy, nauki, działania, uczyć pracy przy projektach i pracy w grupach, projektowania, planowania, zarządzania, ale też prorozwojowych postaw, przedsiębiorczości i pomysłowości. A to wszystko w duchu zielonej transformacji i przyszłości.
Czy poza Instytutem prowadzisz jakąś inną aktywność zawodową?
Nie. Wyłącznie tym zajmuję się od roku. Zanim założyłam fundację, pracowałam z zaprzyjaźnionym stowarzyszeniem Zmieniamy Konin. Dzisiaj stawiam sobie za cel sprofesjonalizowanie własnych działań. Jeśli mam dobrze coś robić, to muszę się temu w pełni oddać – zdecydowałam się na pracę wyłącznie w organizacji pozarządowej.
Czy w twojej organizacji jest ktoś jeszcze oprócz ciebie?
Tak, mam dwie ekipy: jedna transformacyjna, druga od Labu. W grupie zajmującej się tematami transformacji poza mną są jeszcze trzy, cztery osoby, które pomagają mi przygotowywać koncepcje, spotykać się, nawiązywać kontakty, inicjować działania. W drugiej grupie zaczynaliśmy od trzech osób, ale wraz z postępem prac grupa się powiększa, na tę chwilę możemy mówić już o kilkunastu osobach – wolontariuszach – którzy angażują się w różnych momentach.
Jak wyobrażasz sobie zieloną transformację?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę zaznaczyć, że nie czuję się ekolożką, mimo że moje działania mogą być kojarzone z aktywizmem klimatycznym, bo w uproszczeniu, zajmuję się „przyszłością po węglu”. Nie rozpatruję transformacji wyłącznie w ramach procesu klimatycznego, ale przede wszystkim procesu społeczno-gospodarczego. Dla mnie w centrum zainteresowania jest człowiek i to, żeby miał pracę i zapewniony podstawowy byt. Wielu ludziom zielona przyszłość kojarzy się z nowoczesną energetyką, z obecnością paneli fotowoltaicznych i wiatraków. Ja to widzę trochę szerzej. Panele same w sobie nie zapewnią ludziom pracy (przynajmniej nie w takiej skali jak przemysł energetyki konwencjonalnej) – a podstawą życia jest przecież możliwość pracy i zarabiania.
Zielony rozwój widzę więc w tym, żeby dostarczyć tu technologię, żeby ściągnąć do Konina i okolic jednostki badawcze, które dadzą dalszy potencjał do rozwoju. Jednocześnie już dzisiaj trzeba ściągać i inspirować ludzi do zakładania nowych firm i tworzenia miejsc pracy związanych z nowoczesnymi technologiami, także energetycznymi. Przyciągnąć należy chociażby takie kierunki kształcenia zawodowego, które dzisiaj mogą się wydawać zbyt odległe, jak mechanik pojazdów elektrycznych.
Przecież za chwilę potrzebować będziemy coraz więcej specjalistów z tej branży, bo to rynek rozwijający się, a do naprawy pojazdów elektrycznych potrzeba osób z uprawnieniami na przykład elektrycznymi, które będą mogły rozebrać i naprawić baterie. Nawiasem mówiąc, dzisiaj ludzi z takimi uprawnieniami jest garstka. To może nam pomóc wyobrazić sobie, jak duże to jest pole do rozwoju, który nie będzie zagrażający, a zapewni bezpieczeństwo i stabilność ludziom.
W regionach górniczych transformacja kojarzy się wielu mieszkańcom z utratą pracy, końcem jakiejś historii. To są bardzo przykre i stresujące skojarzenia i ja to rozumiem. Staram się więc mówić o transformacji inaczej, jak o czymś pozytywnym, nowym, fascynującym, o nowych technologiach, nowym sposobie na rozwój, nie tylko naszego pokolenia, ale też kolejnych.
Dzisiaj mamy niepowtarzalną szansę zaprojektować taką rzeczywistość, która za paręnaście czy parędziesiąt lat będzie wystarczająco dobra.
Czyli transformacja niesie za sobą duży potencjał…
Tak, na przykład potencjał do szkolenia nowych pokoleń nowoczesnych mechaników. W szkołach technicznych mamy młodych ludzi. Dlaczego nie możemy już teraz zacząć uczyć ich takich rzeczy? Dlaczego nie wyposażyć ich w takie uprawnienia, takie umiejętności? Przecież to jest szansa. Weźmy jako kolejny przykład serwisy turbin wiatrowych, w których do pracy potrzebne są uprawnienia alpinistyczne. Dlaczego nie wprowadzić do szkół kursów ze wspinaczki?
Jak określiłabyś swoje działania w obszarze transformacji?
Określiłam sobie całkiem nieświadomie misję. Polega ona na tym, że od dwóch lat dużo o transformacji opowiadam, uczę siebie i innych, podróżuję i uczestniczę w spotkaniach w Brukseli czy pracach grup roboczych. Jeżdżę też do regionów węglowych w całej Europie, spotykam się z ludźmi, rozmawiam, nawiązuję współpracę, a wszystko po to, żeby poznać jak najwięcej dobrych praktyk i doświadczeń z zewnątrz. Chcę wiedzieć, co się sprawdziło, a co się nie sprawdziło, żeby się tym wszystkim podzielić lokalnie. Spotykam się i rozmawiam z włodarzami miast i gmin regionu, z prezesem Agencji Rozwoju Regionalnego, urzędnikami, rozmawiam z lokalnymi mediami. Chodzę, jak to się mówi, od człowieka do człowieka, rozmawiam, opowiadam, wyjaśniam, prowadzę szkolenia i warsztaty, cały czas staram się tłumaczyć, o co chodzi w tej transformacji. Bo w pierwszej chwili ona wszystkim kojarzy się z energią i technologią energetyczną.
Transformacja energetyczna to jest coś zupełnie innego niż sprawiedliwa transformacja. Transformacja energetyczna odbędzie się bardzo szybko i w dużej mierze bez naszego udziału, bo za sprawą zmian na rynku. Mówiąc krócej – technologia jest coraz tańsza i bardziej przystępna, więc będzie się popularyzować, i to niezależnie od regionu: węglowy czy inny. Sprawiedliwa transformacja jest zagadnieniem dużo szerszym i dotyczy już tylko regionów węglowych, bo koncentruje się na naprawieniu szkód na rynku pracy i w środowisku po wygaszeniu odkrywek i działalności elektrowni.
Czyli budujesz dialog wokół zielonej transformacji?
Tak, zielonej, ale też sprawiedliwej.
A czy jest ktoś, kto cię inspiruje do działania?
Do tej pory nie znalazłam jeszcze osoby, której historia pokrywałaby się z moją. Jedyną osobą, która jest dla mnie naprawdę ważna i która nie tyle mnie inspiruje, ile popycha do działania, jest mój tata. Bardzo dużo dziewczyn widzi swojego tatę jako takiego superbohatera z peleryną, który wszystko wie, ma odpowiedź na każde pytanie. Ja właśnie tak czuję: mój tata jest tą osobą, do której zawsze mogę iść, nieważne z jakim pomysłem, a on zawsze powie: „Tak, rób to”, „Zrób, zobaczymy, co z tego wyjdzie”. Jeszcze nigdy nie spotkałam się z sytuacją, w której powiedziałby mi, że to średni pomysł, że nie warto próbować. Zawsze mnie dopinguje. Chociaż to nawet nie jest doping, a po prostu niehamowanie. To jest zostawienie mi wolnej ręki, dzięki czemu czuję wolność, wolność wyboru i decyzji. To jest to, co mnie w dużej mierze napędza.
Czy martwisz się zmianami klimatycznymi?
Ogromnie się martwię. Niestety jest tak, że im bardziej ktoś się tymi tematami zajmuje, tym większa jest szansa, że w którymś momencie przyjdzie mu do głowy myśl: „Naprawdę nie jest dobrze”. Miałam taki moment w zeszłym roku, kiedy mi się te globalne wyzwania nawarstwiły: kryzys klimatyczny, tyle do zrobienia, w pojedynkę niewiele jestem w stanie zdziałać, a czas leci… Takie myśli w końcu mogą przytłoczyć, a nawet już dzisiaj określa się ten stan depresją klimatyczną.
Poczułam to na własnej skórze, tę myśl o czarnej przyszłości, o tym, że skończy się woda, że przyjdzie susza, przyjdą warunki, które nie będą dla człowieka sprzyjające. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby się zatrzymać, zastanowić, odpocząć, wyciszyć i uspokoić, a następnie zdecydować, czym się zajmę, co jest w zasięgu moich możliwości, a na co nie mam wpływu i nie mogę dłużej angażować w to energii.
Jak twoim zdaniem pandemia wpłynie na działania związane z ograniczaniem zmian klimatycznych?
Myślę, że wzbudzi w nas motywację do szybszego działania. Do tej pory mówiliśmy: „Mamy mało czasu”, a teraz się okazuje, że będziemy mieli go jeszcze mniej. Ta presja może podziałać mobilizująco. Innym efektem pandemii, już na poziomie narzędzi, będzie wzmocnienie nacisku na zieloną przyszłość, chociażby za sprawą środków przeznaczonych na ten cel z budżetu Unii Europejskiej. Przed pandemią pojawił się temat Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, czyli dużych pieniędzy, które miały być przeznaczone na transformację regionów węglowych. Pojawił się również program Europejski Zielony Ład. Teraz te fundusze są uzupełniane na przykład przez fundusz odbudowy, czy inne środki na podratowanie gospodarek po kryzysie wywołanym pandemią. I one także koncentrują się na zielonych rozwiązaniach.
No tak, ale emisje unijne, to jest 9 procent w skali globalnej. Oczywiście w Europie sporo się dzieje, ale to, co zrobi Europa, niestety nie rozwiąże naszego problemu głównego, związanego z globalnym ociepleniem.
Ja te rozważania nazywam filozoficznie: „Jak uratować cały świat?” albo „Co zrobić, żeby cały świat się zreflektował?”. Na razie nie mam odpowiedzi na te pytania. Na tę chwilę odsuwam je i kwalifikuję jako coś, na co nie mam wpływu. Nie wiem, co z tym zrobić w globalnym wymiarze.
Robisz to, co możesz, na co masz wpływ, prawda?
Tak, robię to, na co mam wpływ. Działam w takim zakresie, w którym faktycznie mogę. Myślę, że każde spotkanie, rozmowa, każdy warsztat i każda kolejna osoba, która usłyszy o transformacji, przybliża mnie do celu.
Co postrzegasz w swoim działaniu jako największy sukces?
Mam dwie rzeczy, które do tej pory najbardziej mnie cieszą. Po pierwsze efekty mojej ponad dwuletniej działalności. Wystarczy porównać wpisy w lokalnych mediach czy wypowiedzi samorządowców sprzed dwóch lat i obecne. Wcześniej niewielu osobom przez gardło przechodziły słowa, że Wielkopolska wschodnia może być regionem bez węgla. Teraz z kolei często słyszy się głosy: „Zacznijmy myśleć o przyszłości, trzeba się przygotować, węgla kiedyś zabraknie, co dalej?”. Ta zmiana narracji jest dla mnie największym sukcesem – widzę, że to, co robię, przynosi efekt. A drugi sukces, z którego bardzo się cieszę, ale nie mówię o nim zbyt głośno, to jest zmiana, jaka zaszła we mnie. Ten czas wytężonej pracy na rzecz przyszłości regionu pozwolił mi poczuć się ekspertką w swojej dziedzinie. Jeśli ktokolwiek mówi o transformacji Wielkopolski Wschodniej, to w pierwszej kolejności myśli: „Agata się tym zajmuje”. Jeśli ktoś szuka lokalnego partnera, z którym chciałby współpracować w projekcie i dowiedzieć się, co słychać w Wielkopolsce, dzwoni do mnie (a ja oczywiście chętnie opowiadam). I to też jest dla mnie taka codzienna nagroda i potwierdzenie, że to, co robię, jest potrzebne, ważne, że ktoś z tego korzysta.
Jakie trudności napotykasz w swojej działalności?
Trudności jest wiele i – w zależności od tego, w jakim jestem nastroju – albo mnie hamują, albo dostarczają motywacji. W pierwszej kolejności na pewno pojawia się frustracja, kiedy mówisz za długo albo zaczynasz się powtarzać i łapiesz się na myśli, czy aby na pewno docierasz do słuchacza tak, jak chcesz, czy on cię rozumie. Druga rzecz to oczywiście finanse. Pomysłów można mieć dużo, ale jak nie ma środków na ich realizację, to się tego po prostu nie robi. A trzecią trudnością jest to, że to są wymagające i męczące rzeczy, angażujące umysł i ciało – a o siebie też trzeba zadbać.
Nie można zapominać o tym, że jest się człowiekiem, że ma się jakiś zapas energii, że po prostu trzeba czasem odpocząć i się zdystansować. Nie można na siebie nakładać zbyt wielu obowiązków i się przeciążać, bo po prostu się wypalimy.
Co jest potrzebne, żeby zacząć działać?
Myślę, że takim najsilniejszym bodźcem jest pasja. Jak się czymś naprawdę mocno interesujesz, na czymś zależy ci jak na niczym innym na świecie, to jest to klucz do sukcesu. Aktywizmu chyba nie da się nauczyć. To trzeba poczuć, trzeba mieć chęć do działania, ona się po prostu budzi. I jeśli nie zostanie z jakiegoś powodu przygaszona, na przykład ze względu na lęki, obawy, presję innych, zniechęcenie, to po prostu jedno działanie będzie napędzać kolejne. I oczywiście nie można zapominać o odpoczynku, żeby się nie wypalić zbyt szybko.
Czy twoim zdaniem skutki zmian klimatycznych bardziej dotykają kobiet niż mężczyzn?
Zależy, co dokładnie mamy na myśli. Jeśli chodzi o odczuwanie zmian klimatu, to myślę, że nie ma dużej różnicy pomiędzy kobietami i mężczyznami. Każdemu z nas będzie tak samo gorąco, każdemu z nas będzie tak samo trudno oddychać i każdemu z nas będzie się chciało pić, a wody będzie coraz mniej. Jeśli natomiast popatrzymy konkretnie na sytuację, na przykład regionów górniczych i ich transformację, to myślę, że wtedy różnica między kobietami i mężczyznami jest już wyraźniejsza, chociażby w zakresie modelu rodziny górniczej, w której to zwykle mężczyzna pracuje, a kobieta zajmuje się domem i dziećmi. I trzeba też o tym pamiętać, projektując przyszłość regionu. Można również zauważyć, że
w kontekście przyszłości zatrudnienia mówi się i myśli o górnikach i energetykach jako mężczyznach. A tak samo zagrożone są miejsca pracy w górniczej i energetycznej administracji, gdzie kobiet jest już zdecydowanie więcej. I dla takich osób także należy przewidzieć programy umożliwiające przekwalifikowanie i wsparcie w szukaniu nowych miejsc pracy.
Ciekawe w tym kontekście jest też to, że widzę zdecydowanie więcej kobiet działających na rzecz klimatu i transformacji, na przykład w organizacjach pozarządowych. I tutaj zaczynają się schody, bo mężczyźni nas po prostu nie słuchają. Mam taki problem w codziennej pracy, że idzie młoda dziewczyna pouczać samorządowców, jak powinni poprowadzić rozwój swojej gminy. Zwykle to są panowie przyzwyczajeni do tego, że kobiety w ich środowisku są na niższych, podległych im stanowiskach, zajmują się obsługą ich biur i urzędów. Tutaj pojawia się pewna bariera w mojej pracy. Ja sobie radzę z tym o tyle, że po pierwsze uczestniczę w programie Ekologicznej Akademii Kobiet, który jest świetnym narzędziem. Przystępując do niego, nie zdawałam sobie sprawy, że to będzie aż tak przydatne. Mamy tam bardzo dużo zajęć wspierających, wzmacniających, pozwalających zauważyć dużo zjawisk dyskryminacyjnych i uczących radzenia sobie właśnie z nimi. A po drugie mam w swoim zespole kolegę, jesteśmy teamem dwupłciowym, i tak wyszło, że tematy, którymi ja się zajmuję, a więc kwestie społeczne i gospodarcze, są bardziej uniwersalne. Natomiast relacje z górnikami, energetykami, z ważnymi panami w garniturach czy na wysokich stanowiskach buduje mój kolega. Nie mam z tym dużego problemu. On wie o tych wszystkich dyskryminacyjnych zjawiskach i często też bardzo mnie wspiera. Jeżeli jest zaproszony do panelu dyskusyjnego wśród samych panów, to wiem, że ze sceny powie: „Pamiętajcie, panowie, że w procesie są również panie i w naszej fundacji są również kompetentne kobiety, które zajmują się tym tematem, i następnym razem proszę zaprosić tu jedną z nich”. To bardzo ważne, żeby mieć wokół siebie ludzi, którzy cię nie dyskryminują tylko z tego powodu, że jesteś kobietą.
Jak myślisz, z czego to wynika, że to głównie kobiety zajmują się kwestiami klimatycznymi?
Myślę, że z naszej natury. Mamy w sobie więcej empatii, postrzegamy świat bardziej uczuciowo, dbamy o innych, a dbanie o środowisko, klimat i przyszłość też wymaga dbałości o innych. Dobrym przykładem w tym miejscu są państwa radzące sobie dużo lepiej od innych w kryzysie koronawirusowym – są to najczęściej kraje liderek politycznych: premierek, prezydentek, kanclerzyn.
Udowodnione zostało, że kobiety liderki są empatyczne, współczujące, tłumaczące i otaczające troską. Sprawdza się to lepiej w sytuacji kryzysowej niż procesy i rządy twardej ręki. Być może to też jest potencjał do wykorzystania w radzeniu sobie z kryzysem klimatycznym, środowiskowym czy w sprawie transformacji.
Co twoim zdaniem byłoby potrzebne, żeby rolę kobiet w tych działaniach wzmocnić?
Gdybym wiedziała, to już bym chyba sama siebie zgłosiła do pokojowej Nagrody Nobla [śmiech]. Bo myślę, że to jest ta skala odpowiedzi na to pytanie.
Ja pytam o skalę mikro.
Kiedyś kobiety zaczęły wychodzić na ulicę, domagały się praw wyborczych, później zaczął się cały ruch feministyczny i walka o równouprawnienie. Myślę, że teraz jest czas na to, aby zawalczyć o jeszcze kolejne równe prawa. Nie czarujmy się – światem rządzą mężczyźni, a mężczyznami rządzi pieniądz. De facto pieniądz rządzi wszystkimi, a bez niego nie zawsze nasze działania są realne. Do momentu, kiedy jestem w stanie coś zrobić niskim kosztem, to robię to. Jak nie mam za co, to nie robię. Niestety jest jednak tak, że większość decyzji na wyższym szczeblu podejmują mężczyźni.
My jako kobiety możemy wiązać się w grupy, wzmacniać się wzajemnie. Tu trzeba wspomnieć Ekologiczną Akademię Kobiet, w której uczestniczyłam – to jest nasze, klimatycznie nowe narzędzie, które można już teraz zacząć wykorzystywać również w innych tematach. Mam poczucie, że wielu grupom kobiet takie wsparcie by się przydało.
W ramach Akademii miałyśmy godziny warsztatów, szkoleń i indywidualnych konsultacji z trenerami, doradcami, dowiedziałyśmy się, jak walczyć o swoją przestrzeń w rozmowie z mężczyznami, jak zadbać o bezpieczeństwo finansowe, poznałyśmy podstawy samoobrony i wiele, wiele innych, uniwersalnych tematów wspierających nas jako kobiety. Myślę, że takie zajęcia przydałyby się wielu z nas, niezależnie od tego, w jakich kręgach pracujemy na co dzień.
A gdybyś miała zachęcić kobiety z innych regionów, żeby zaczęły działać na rzecz klimatu, to co byś im poradziła?
Chyba moją radą byłoby dołączenie do jakiejś klimatycznej czy aktywistycznej grupy. Jest coraz więcej Młodzieżowych Strajków Klimatycznych rozsianych po całej Polsce. A jeśli takiej grupy nie ma – zawsze można założyć nową, uruchomić kolejną inicjatywę. Można się też zwrócić do tych organizacji, które niekoniecznie są lokalne, ale już od dawna działają proekologicznie (WWF Polska, Greenpeace). Trzeba szukać swojego miejsca. Jest nas coraz więcej, więc coraz łatwiej nas znaleźć i się grupować.
Czy to, co robisz i o czym nam opowiadałaś w tej rozmowie, przekłada się na twoje życie osobiste?
Mam wręcz poczucie, że mój aktywizm to po prostu moje życie. Często w kontekście aktywizmu pojawiają się takie złote rady jak: „Zacznij od siebie” i ja faktycznie staram się też przenosić wartości proekologiczne na moje codzienne życie i moją rodzinę, nie nazwałabym siebie jednak ekolożką, co może niektórych dziwić. Nie czuję się ekolożką, bo też moim głównym zainteresowaniem nie jest ekologia. Jest nim przyszłość i rozwój. Ja jestem bardziej badaczką niż aktywistką. Co nie zmienia faktu, że podstawowe zasady ekologii wprowadzam w nawyk. Nie jestem w tym skrajna, a bardziej umiarkowana, więc zamiast zero waste, jestem less waste, nie vegan czy vege, ale flexi, bliski jest mi minimalizm, sortowanie śmieci, umiar w zakupach i konsumowaniu usług. Jeżdżę wciąż dieslem, ale planuję w tym roku zmienić go na hybrydę. Uważam, że
sensowniejsze jest, żeby tysiąc osób robiło coś, trochę, niż żeby jedna osoba robiła wszystko i bardzo.
Nie jestem więc skrajna w poglądach i działaniach w tym zakresie, ale myślę, że rzeczy typu własna torba na zakupy czy wielorazowe naczynia są podstawą. Natomiast lubię czasem wlać wodę do wanny i zrobić sobie kąpiel z pianą, mimo że wiem, że prysznic jest bardziej ekologiczny. Czasem trzeba sobie zrobić przyjemność.
Dziękujemy bardzo za rozmowę.
Rozmowę przeprowadzono w roku 2020.