Mam aptekę na polu

Danuta Pilarska
14 min
0

Dla mnie ziemia i czystość powietrza to jest większa miłość niż do męża i w ogóle do kogokolwiek, bo od tego się wszystko zaczyna. Jestem najszczęśliwszą osobą na świecie, głównie dlatego, że nie muszę patrzeć, jak ktoś mi szykuje jedzenie, tylko wszystko mam w zasięgu ręki – przyznaje Danuta Pilarska, rolniczka ekologiczna z Retkowa w powiecie nakielskim, działaczka społeczna, członkini Rady Kobiet przy Ministerstwie Rolnictwa.

Paulina Sobiesiak-Penszko, Małgorzata Kopka-Piątek Pani Danuto, proszę nam opowiedzieć o sobie i o tym, co pani robi.

Danuta Pilarska

Rodzinnie związana jestem z wsią. Pochodzę z Retkowa, małej miejscowości w Gminie Szubin. Jestem rolnikiem od czterech pokoleń, bo tata był rolnikiem, dziadek był rolnikiem i pradziadek był właścicielem ziemskim. Teść, po którym w 1978 roku przejęliśmy gospodarstwo, też był rolnikiem.

A z ekologią zaczęło się od tego, że w 1985 roku w Niemczech przypadkiem trafiłam do rolnika ekologicznego. On najpierw powiedział, że kobiet nie przyjmuje, ale ja mu wytłumaczyłam, że jestem wykształconym i praktykującym rolnikiem, umiem jeździć na ciągniku, umiem robić wszystko to, co mężczyzna. I go przekonałam.

Z tym niemieckim rolnikiem przyjaźnię się do dziś. U niego wiele się nauczyłam. Zaczęłam też jego produkty do Polski przywozić. Ale potem stwierdziłam, że po co mam je wozić do Polski, przecież sama jestem rolnikiem, to zacznę je w Polsce uprawiać. Wtedy miałam 10 hektarów i zaczęłam uprawiać warzywa. Jeszcze ze dwa, trzy lata jeździłam do Niemiec, dalej się uczyć i rozwijać kontakty. Wtedy w Polsce nikt nie mówił o rolnictwie ekologicznym. To było bardzo ważne doświadczenie, bo na przykład jako wykształcony rolnik nie wyobrażałam sobie uprawy ziemniaków czy pszenicy w ekologii. Teraz syn jest największym producentem ziemniaka ekologicznego w Polsce.

Całe życie działam też społecznie. Jestem członkiem rady sołeckiej i Koła Gospodyń wiejskich w Retkowie. Działam też w związkach zawodowych jako sekretarz kujawsko-pomorskiej rady wojewódzkiej NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność ‘’ oraz jako prezes zarządu Związku Zawodowego Rolników Ekologicznych św. Franciszka z Asyżu. Przez 25 lat, do 2016 roku byłam prezesem ochotniczej straży pożarnej. Do tej pory jeszcze jestem w dwóch podzespołach przy Ministerstwie Rolnictwa i w Radzie Kobiet w Rolnictwie przy wicepremierze, ministrze rolnictwa i rozwoju wsi, Henryku Kowalczyku. Byłam też wiceprzewodniczącą Rady Rolnictwa Ekologicznego przy ministrze rolnictwa. Zostałam odznaczona Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi przez Prezydenta RP za zasługi w działalności na rzecz rozwoju polskiego rolnictwa ekologicznego i na rzecz ochrony przeciwpożarowej i najwyższym oznaczeniem związkowym ,,Złotą odznaką Zasłużony dla NSZZ RI ,,Solidarność‘’ . Otrzymałam również złoty medal marszałka województwa kujawsko–pomorskiego ,,Unitas Durat Palatinatus Cuiaviano–Pomeraniensis‘’. Byłam sołtysem, potem moje działanie przeszło na województwo i na kraj, a nawet na Europę, bo jestem członkiem europejskiego i światowego IFOAM-u.

Jestem szczęśliwa, bo nie muszę patrzeć, jak ktoś mi szykuje jedzenie, tylko wszystko mam w zasięgu ręki. Tak sobie stworzyłam świat, że nie jestem zależna od nikogo, nie potrzebuję się denerwować, aptekę mam na polu.

Nigdy nie miałam kredytu. Na ekologii się tak dorobiłam, że jestem najszczęśliwszą osobą. I najbogatszą, bo zdrowie to bogactwo. Nie brakuje mi niczego, może poza tym, że często brakuje mi czasu.

Danuta Pilarska (fot. Karolina Sobel)
Co pani uprawia w gospodarstwie? Jakie metody pani stosuje?

W tej chwili mam 24 hektary gospodarstwa.

Co uprawiamy? To trudno powiedzieć, bo w rolnictwie ekologicznym o uprawie decyduje płodozmian. Płodozmian oznacza, że na tym samym polu nie może rosnąć ta sama roślina co roku ani co dwa, trzy lata. A ziemniaki to nawet raz na pięć, raz na siedem lat powinny być sadzone. Uprawiałam na przemian zboża i warzywa.

Mogę tylko powiedzieć, że nie da się ekologicznie uprawiać rzepaku, bo potrzebuje on dużo środków ochrony roślin. Nie da się też uprawiać zwykłej pszenicy. To jest bardzo, bardzo trudna uprawa, bo rzepak potrzebuje dobrej ziemi, a pszenica potrzebuje dobrej klasy, a przy tym płodozmianu nawet raz na pięć albo sześć lat. Jedyna pszenica, którą uprawiałam, to orkisz. Przy tej liczbie klientów uprawiamy właściwie wszystkie warzywa. Natomiast najważniejszy jest płodozmian. Zresztą widzimy, że jeśli nie trzymamy się odstępów w czasie i zasiejemy coś za szybko w tym samym miejscu, to ziemia nam nie pozwala na udaną uprawę – albo larwy przeżyją, albo stonka czy choroby grzybowe zjedzą.

W gospodarstwie mamy też świnie i bydło. Nie tylko dlatego, że do rolnictwa potrzebny nam obornik. Jeżdżę na światowe targi od 27 lat. Tam poznałam rolników, którzy mają 200 hektarów i nie mają zwierząt w gospodarstwie. Da się uprawiać ekologicznie i bez zwięrząt, bo i tak najważniejszy jest płodozmian, płodozmian i jeszcze raz płodozmian.

Dodatkowo, żeby użyźnić pole na przykład, przez cztery lata wysiewam na nim koniczynę albo lucernę, bo gorsza klasa ziemi lubi lucernę. Po takich czterech latach z koniczyną czy lucerną na następne pięć lat mam użyźnione pole, i tak na przemian. Są jeszcze rośliny lubne i nielubne.

Na przykład dla cebuli nielubna jest marchew. Jeżeli mam 10 hektarów marchwi, to co hektar sieje się dwa siewniki cebuli. Wtedy ten zapach cebuli jest środkiem ochrony roślin. Ludzie się dziwią, że w marchwi bez oprysków nie ma robaka. No ale, jeśli się stosuje płodozmian i sąsiedztwo roślin lubnych i nielubnych, to wtedy wszystko się udaje.

Jak przyjmują panią sąsiedzi i dalsze otoczenie? Jakie były i są ich reakcje na uprawę ekologiczną?

Mam kontakt z wieloma rolnikami, także przez moje członkostwo od 1981 roku w Kujawsko-Pomorskiej Radzie Solidarności, ale na temat ekologii niewiele mogę z nimi rozmawiać. Często pytają, więc ja im opowiadam, ale im trudno uwierzyć czy zrozumieć, że da się cokolwiek uprawiać ekologicznie.

Wszyscy mówią, że Polska jest krajem czystym, rolniczym. To nie do końca jest prawda. Jeżeli chodzi o opryski, to niestety Polska jest według mnie śmietnikiem świata. Znam rolników, co chodzą do kościoła, a potrafią 25 razy pryskać na daną roślinę, i to nie raz w tygodniu. Opryskiwać, opryskiwać i jeszcze raz opryskiwać. To się w głowie nie mieści, że ludzie muszą to jeść i nie wiedzą, co jedzą, i że od tego chorują.

Mój lekarz mówi, że powinnam swoje wyniki sprzedać 16-latkom, bo cholesterol czy tarczycę mam jak nastolatka. Po chłopsku bym powiedziała, że jestem zdrowa jak byk. U mnie to się bierze z jedzenia. To jedzenie i powietrze w 95 procentach decydują w o tym, czy człowiek będzie zdrowy.

Reakcja otoczenia też się mocno zmieniła. Na początku się śmiali. Po prostu mówili, że coś mnie porąbało przez te wyjazdy, że zajmuję się czymś, co naprawdę skończy się tragicznie. Zacznę od męża, on się zgodził 28 lat temu na certyfikację. Okres przejściowy nie wyglądał dobrze, na tym polu przez trzy lata było jak po huraganie. Konwencjonalne już nie było, nawozów nie było, oprysków nie było. Mąż w drugim roku mówi: pamiętaj, że płacisz za wszystko, co się stanie. Ale już w trzecim roku ta ziemia zaczęła jakby dziękować. Rośliny same zaczęły się bronić, bo rośliny bez oprysków, bez nawozów są silniejsze, jak człowiek bez chemicznych tabletek. Potem tylko odpowiedni płodozmian trzeba zastosować. Brona, chwastownik, wszystkie zapylacze, terminy siewu według faz księżyca. Dzisiaj mąż już nic nie mówi, bo jest jednym z najbogatszych ludzi świata. W wieku 20 lat miał grupę inwalidzką, a w tej chwili nie musi chodzić do lekarza. Teraz się wypiera, że kiedyś nie wierzył.

Ludzie na początku też postrzegali mnie jako wariatkę, która coś sobie wymyśliła, a teraz po tylu latach w miejscowości, gdzie nie ma ulic, na 20 gospodarstw – 5 jest ekologicznych. To więcej niż średnia krajowa, bo Polska miała 5% rolnictwa ekologicznego, a teraz ma 3,5%.

Cieszę się z tego, bo to rolnicy, którzy sami takie decyzje podjęli, nikt ich nie namawiał. To także owoc mojej pracy.

 

Mam aptekę na polu (fot. Karolina Sobel)
Z jakimi trudnościami musi się w Polsce mierzyć rolnik ekologiczny? Jaka jest pani ocena z perspektywy wielu lat, coś się zmieniło na lepsze czy gorsze?

Największą trudnością jest biurokracja, bardzo dużo dokumentacji. Trzeba dokładnie pisać, co się robi na polu, od zasiewów do zbiorów. Jest rejestr upraw, rejestr zakupu środków do siania. Te dokumenty to dodatkowa praca, ale też dodatkowe pieniądze, bo są dopłaty do gospodarstwa i do rolnictwa ekologicznego – w granicach 1500 złotych na hektar. To można jakoś ogarnąć.

Większy problem jest z rynkiem zbytu, szczególnie u małych rolników, jak u mnie na wsi. Nie ma żadnej pomocy, żadnej promocji, bo ministerstwo czy organy, jak Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, KOWR (Krajowy Ośrodek Wsparcia Rolnictwa) robią wiele rzeczy, ale pieniądze na promocję przeznaczają organizacjom. Te zaś nie działają w kierunku rozwoju rolnictwa ekologicznego.

Od dziesięciu lat o tym mówię, że w szpitalach, żłobkach, szkołach powinny być tylko i wyłącznie produkty ekologiczne. One nie są drogie. My sprzedajemy ziemniaki po dwa, buraki po trzy złote. To konwencjonalne są droższe.

Stać nas na to, by sprzedać te rzeczy tanio. Gdyby państwo polskie dopłaciło po złotówce do każdego kilograma w ramach promocji rolnictwa ekologicznego, żeby w szpitalach, żłobkach i przedszkolach była żywność ekologiczna, to wtedy byłoby jej więcej. Nie ma kogoś, kto by w ogóle pomyślał w ten sposób. Wtedy też każdy rolnik by pomyślał: jak ten rolnik ekologiczny jest taki bogaty, to ja też tam idę i też tak zrobię.

Co by się musiało stać w Polsce, żeby zmienił się system produkcji żywności?

Potrzebna jest edukacja prowadzona razem przez praktyków i teoretyków, bo ani sama praktyka, ani sama nauka nic nie zrobią. Dopiero kiedy się to połączy i dobrze przekaże, mogą być efekty.

Może teraz powoli coś się zmieni. My, rolnicy ekologiczni, nie musimy kupować tylu nawozów czy oprysków, które są teraz bardzo drogie. Jedyne, co nas łączy z rolnikami konwencjonalnymi, to olej napędowy, który wszystkich tyle samo kosztuje. Warto też mówić, że na takim rolnictwie można zarobić. Tego się chyba wielu ludzi obawia. Można dobrze zarabiać i godnie żyć. Ma się też wtedy wszystko w zasięgu ręki i nie trzeba nic kupować. Można całą rodzinę tymi produktami obdarzyć. Myślę, że państwo polskie, Ministerstwo Rolnictwa powinno prowadzić promocję rolnictwa ekologicznego. Może w ośrodkach doradztwa czy w innej formie tłumaczyć, że to nie tylko zdrowe i dobre, najwyższej jakości jedzenie, ale że z tego są pieniądze. Kiedy człowiek ma aptekę na polu, to jeszcze mu pieniądze w kieszeni zostają, bo nie wydaje na leki.

Co pani myśli o krótkich łańcuchach dostaw, kooperatywach czy modelu rolnictwa wspieranego przez społeczność czy po prostu o sprzedaży bezpośredniej?

Ze sprzedażą nie jest dobrze, choć to się powoli rozwija. My najwięcej polskiej żywności ekologicznej sprzedajemy na zachodnie rynki. Niby polskie produkty są już w marketach, ale ciągle nie ma tego za dużo. Nie wiem, dlaczego tak jest, bo zapotrzebowanie i przetwórnie już u nas są.

Przez dwa lata pandemii zdobyliśmy też nowych klientów. Chyba ludzie zaczęli szukać lepszych produktów, zdrowszej żywności. Zaczęli bardziej myśleć o zdrowiu i o jedzeniu jako czymś ważnym dla zdrowia.

Czy kryzys klimatyczny, środowiskowy coś zmienia w rolnictwie?

Żyję w powiecie nakielskim. Dwa lata temu sprawdziłam, że w moim powiecie jest bardzo zanieczyszczone powietrze. Pole to nie tylko ziemia, na polu są też opryski. Nie rozumiem ludzi, którzy pryskają na polu tyle razy i nie myślą o tym, że to, co jest na polu, zjadają inni ludzie. Jak można pryskać chemicznie, jeszcze na dodatek glifosatem, który zabija komórki ludzkie, i udawać, że wszystko gra?

Druga kwestia to palenie śmieci w piecach. Za to powinny być wielkie kary.

Jedzenie i powietrze są tak samo ważne, powinno się o nie dbać. Inaczej będziemy padać jak muchy. Bardzo ważne, żeby państwo to kontrolowało i nakładało kary za chemię i palenie śmieci. Powinniśmy zacząć edukować społeczeństwo, mówić, co nam zagraża.

Nie tylko czasem w gazetach czy telewizji. Nauczyciele powinni przynajmniej raz w miesiącu rozmawiać z dziećmi na te tematy w szkołach. To bardzo ważne, a ciągle mówimy o tym za mało.

Czy obserwuje pani skutki zmiany klimatu u siebie? Suszę na przykład?

Jeżeli chodzi o suszę, to warto powiedzieć, że rolnictwo konwencjonalne pogłębia problemy środkami ochrony roślin i sztucznymi nawozami. My ich nie stosujemy, roślina pobiera wodę z poziomu wody w gruncie i daje radę. W tym roku była susza, a u nas mimo tego wydajność była dobra. Na tym przykładzie można odnieść się do klimatu – niszczymy go tak jak rośliny na polu. Kiedy pozwalamy im działać zgodnie z naturą, nic złego się nie dzieje.

Działa pani w Radzie Kobiet przy Ministerstwie Rolnictwa. Może to właśnie od kobiet trzeba zaczynać tę zmianę?

Ma pani rację. Zacznę znowu od domu, bo odżywiam się trochę inaczej niż mój mąż. Na swoim organizmie przekonałam się, że jedzenie daje zdrowie i siłę. W domach to głównie kobiety gotują i do nich trzeba z tą wiedzą docierać. Uważam, że robienie takiego projektu jak wasz o kobietach to bardzo dobry pomysł, bo one mogą dużo zrobić.

Jeśli chodzi o samą Radę Kobiet, to ona składa się z 19 osób z całego kraju. Jestem w niej przedstawicielką naszego województwa. Każda z nas ma się zająć innym tematem dotyczącym zdrowia, edukacji, szkoły i różnych praktyk. Ja chcę się zająć żywnością ekologiczną, przetwórstwem i uprawą ekologiczną. Myślę, że powołanie takiego ciała to dobry pomysł i dzięki udziałowi w niej będę mogła coś przekazać także naszemu środowisku wiejskiemu.

Jak zachęciłaby pani inne kobiety, w tym mieszkanki wsi, żeby działały i myślały o ochronie środowiska, klimacie i w bardziej zrównoważony sposób produkowały żywność. Co by im pani poradziła?

Powiedziałabym, że ochrona środowiska to zdrowie i pieniądze. Trzeba oddychać czystym powietrzem i prawidłowo się odżywiać. Dochodzi do tego argument z pieniędzmi. Nie mam na co wydać, bo jestem zdrowa, nie używam żadnych kremów, tabletek. To wszystko mam w kieszeni. Więc czy nie warto? Zdrowia nie można kupić. Żywność i powietrze – tu nie ma pierwszego czy drugiego miejsca. To są dwa pierwsze miejsca i dwie ważne rzeczy, które decydują o reszcie.

Dziękujemy za rozmowę!

Przeczytaj również