Cały program szkół rolniczych powinien być przeorganizowany pod kątem tego, co się dzieje z naszą ziemią i z klimatem. Uczulam ludzi, żeby obserwowali ziemię i zobaczyli, co się dzieje. Nie ma śniegu. W większości jest albo susza, albo tak ulewne deszcze, że ziemia bez zawartości próchnicy nie jest w stanie zakumulować tej wody. Wszystko natychmiast się wypłukuje i wysycha. Rolnicy to widzą, tylko nie wiedzą, co z tym zrobić - rozmowa z Edytą Jaroszewską-Nowak, rolniczką z województwa zachodniopomorskiego, doradczynią rolnośrodowiskową i współzałożycielką Oddziału Zachodniopomorskiego „Ekoland”.
Paulina Sobiesiak-Penszko, Małgorzata Kopka-Piątek Opowiedz nam proszę o sobie. Co robisz? Czym się zajmujesz?
Edyta Jaroszewska-Nowak
Przyzwyczaiłam się definiować siebie jako rolniczkę, czyli osobę, która mieszka i pracuje na wsi, blisko ziemi. Dla mnie to ma dużo większy wymiar niż sama praca. To jest po prostu bycie w przyrodzie, blisko natury. Zawsze chciałam być blisko rolnictwa. Ukończyłam Akademię Rolniczą w Szczecinie, Wydział zootechniczny, ale tak się złożyło, że na skutek przekształceń gospodarczych w Polsce nie miałam możliwości otrzymania pracy w tym zawodzie. Uczyłam trochę w szkole, ale ciągle czułam, że to nie jest to, co powinnam robić. Dlatego zaczęłam się rozglądać za zmianą i 28 lat temu wspólnie z bratem zdecydowaliśmy o zakupie gospodarstwa rolnego.
Zaczęliśmy zupełnie inne życie. To była przełomowa decyzja. Przeniesienie się z wygodnego mieszkania w bloku z centralnym ogrzewaniem i ze wszystkimi wygodami do starego poniemieckiego domu, gdzie nie było wody, ogrzewania, toalety, było dużym wyzwaniem. Trudności objawiły się od razu pierwszej zimy. Przyszedł listopad i zima stulecia, która spowodowała, że wszystko całkowicie zamarzło, więc byliśmy bez wody. Dzieci miały wtedy po osiem lat. Musiały wyjechać do babci. W gospodarstwie nie było też maszyn, urządzeń. Próbowałam wdrożyć to, czego się nauczyłam na studiach, próbowaliśmy specjalizacji w różnych gałęziach produkcji rolnej. Nie było łatwo spiąć to finansowo. Lepiej zaczęło się układać dopiero, kiedy trafiłam na informację dotyczącą rolnictwa ekologicznego i Stowarzyszenie „Ekoland”, w którym prowadzono spotkania i wspierano rolników chcących przestawić się na rolnictwo ekologiczne. To był kolejny przełomowy moment.
Co było wtedy motywacją, żeby przestawić się na rolnictwo ekologiczne?
Z jednej strony to były niepowodzenia ze wszystkim tym, co próbowaliśmy robić. Z drugiej
rolnictwo ekologiczne było dla mnie naturalnym wyborem ze względu na ochronę środowiska, ale też możliwość uzyskiwania dobrej jakości żywności.
Jak duże jest wasze gospodarstwo?
Gospodarstwo ma około 12 hektarów. Znajduje się w wiosce Kluczkowo niedaleko Świdwina. To są gleby słabe, piaszczyste, klasy czwartej, piątej. Niedawno kupiliśmy też dodatkową działkę, która jest położona nad jeziorem w obszarze Natury 2000, w pobliżu Drawskiego Parku Krajobrazowego. To piękne miejsce, obfitujące w zwierzynę, w roślinność typową dla łąk podmokłych. Są tam bardzo cenne siedliska, gdzie nie ma możliwości budowy domu, ale mamy ogród zaspokajający potrzeby żywnościowe znajomych, przyjaciół, którzy też czerpią radość z przebywania tam, z pracy w ogrodzie i bycia razem. To jest nasz nowy projekt.
Co jest na tych 12 hektarach, które macie w gospodarstwie?
Kiedyś to było bardzo różnorodne gospodarstwo. Mieliśmy zwierzęta, krowy. Przetwarzałam mleko. Byliśmy samowystarczalni. Wymagało to jednak niezwykle dużo czasu i doprowadziło do tego, że musiałam przystopować. Zwłaszcza że byłam również bardzo mocno zaangażowana społecznie. Razem z mężem uczestniczyliśmy w kilku ogólnopolskich kampaniach dotyczących rolnictwa. Przeciwstawialiśmy się w nich wprowadzeniu GMO (żywności genetycznie modyfikowanej – Genetically Modified Organism) do środowiska rolniczego. Podejmowaliśmy też temat umożliwienia rolnikom sprzedaży płodów przetworzonych z własnych surowców. Ta długa i wyczerpująca walka zakończyła się sukcesem. To pokazało mi, że mamy wpływ, że nie jest ważna liczba ludzi, którzy do czegoś dążą, ale ich determinacja i zaangażowanie. Tak było również z rolnictwem ekologicznym.
Jako pierwsi na tym terenie podjęliśmy się ekologicznych metod gospodarowania, i w miarę nawiązywania relacji z innymi ludźmi, z innymi rolnikami staraliśmy się własnym przykładem pokazywać im, że można gospodarować bez chemii. Pokazywaliśmy też, że to się wiąże z profitami, bo prowadząc ekologiczną produkcję, można na przykład uzyskać dodatkowe wsparcie finansowe. To była kolejna kampania, którą prowadziłam w środowisku lokalnym, ucząc ludzi, że można inaczej i że to się opłaca.
Zrobiłam kurs doradcy rolnośrodowiskowego, żeby robić plany i móc służyć rolnikom wsparciem i pomocą. Byłam też mocno zaangażowana w Stowarzyszenie Rolników Ekologicznych „Ekoland” m.in. jako przewodnicząca Oddziału Zachodniopomorskiego. To było wyczerpujące. Musiałam się w pewnym momencie zatrzymać i zastanowić się, czy na pewno chcę takiego życia, czy o to chodzi, żeby ciągle być w tej walce, w zaangażowaniu i nie mieć czasu na spojrzenie w niebo, przyjrzenie się temu, co się dzieje w naturze. Wtedy znowu postanowiłam coś zmienić. Te zmiany były duże, dosyć drastyczne. Zrezygnowałam z hodowli zwierząt na taką skalę, żeby przetwarzać mleko. Zaczęłam też szukać pomocy dla siebie i przez jakiś czas zupełnie zmieniłam zainteresowania.
Czym dzisiaj zajmujesz się w gospodarstwie?
Zajmujemy się sprzedażą zbóż. Mamy ziemniaki. Sprzedajemy nadwyżkę tego, co mamy. Natomiast produktem flagowym naszego gospodarstwa jest ogórek kołobrzeski, kiszony na solance źródlanej, którą przywozimy z Kołobrzegu. Solanka ma dużą zawartość soli żelaza i powoduje, że ogórek zachowuje chrupkość, kruchość przez cały sezon i jest poszukiwanym towarem. Przekazujemy całe gospodarstwo dzieciom, żeby powoli się we wszystko wdrożyły.
Nauczyłam się, że nie warto planować wszystkiego, ale po prostu patrzeć na to, co przychodzi i być otwartym na zmiany, nie bać się.
Czy twoje gospodarstwo jest certyfikowane?
Tak, jesteśmy cały czas pod kontrolą jednostki certyfikującej i co roku otrzymujemy certyfikat na nasze produkty, tak jak inni rolnicy, których zachęciłam do tej metody. Można powiedzieć, że w naszej niewielkiej wiosce mamy naprawdę sporo gospodarstw ekologicznych. To jest sukces, że udało nam się pokazać własnym przykładem, że warto iść tą drogą.
Wspominałaś, że byliście pierwsi w okolicy, a teraz macie naśladowców, którzy przestawili się na rolnictwo ekologiczne. Jakie były pierwsze reakcje sąsiadów, kiedy zaczynaliście? Czy to było przyglądanie się zza płotu z ciekawością, z powątpiewaniem, czy przychodzili może dopytać, co robicie? Jak to wyglądało?
Kiedy kupiliśmy gospodarstwo, byliśmy obserwowani przez wszystkich w wiosce jako nowe rodziny. Nigdy tak nie jest, że osoby napływowe są od razu przyjmowane z otwartymi ramionami i że wszyscy je od razu akceptują. Ludzie zawsze są na początku nieufni, przyglądają się.
Przejęliśmy gospodarstwo po człowieku, który hodował trzodę chlewną i uprawiał zboża, stosował nawozy sztuczne. Kiedy kupiliśmy ziemię i próbowaliśmy robić zasiewy bez dokarmiania tych roślin, to sama ziemia nie była w stanie wydać plonów. Wyglądało to katastrofalnie. Pomogło nam właśnie przejście na rolnictwo ekologiczne, tylko najpierw musiałam się wszystkiego sama nauczyć.
W szkole uczymy się eksploatowania ziemi i osiągania maksymalnych efektów w wydajnościach. Rolnictwo ekologiczne to zupełnie diametralna zmiana podejścia. Konieczne było ciągłe poszukiwanie, uczenie się, obserwacja tego, co się dzieje na polu.
Zaczęliśmy dbać o ziemię, stosować nawozy naturalne, komposty, ale też efektywne mikroorganizmy. Wprowadziliśmy płodozmian, stosując jako wsiewkę w zbożach roślinę motylkową, bardzo pomocną dla struktury ziemi. Po około 10 latach zobaczyliśmy efekty.
Nawet przy dotkliwych suszach, które teraz występują coraz częściej, nasze plony są stabilne. Rośliny wyglądają lepiej niż u sąsiadów, gdzie jest stosowana chemia.
To przekonało niektórych do stosowania płodozmianu. Zaczęłam im też pokazywać jako doradca, że wybierając rolnictwo ekologiczne, będą mieli większe dopłaty. Z tych wszystkich gospodarstw, które namówiłam na przejście na rolnictwo ekologiczne, tylko jedno zmieniło profil, kiedy rodzice przekazali gospodarstwo dziecku. Ono niestety wybrało drogę intensywnego rolnictwa i wróciło do stosowania chemii. Myślę, że to tylko kwestia czasu, bo nawozy drożeją i wielu z zadowoleniem stwierdza, że dobrze, że są po tej innej stronie i nie muszą ich stosować w dużych ilościach.
Czy w twoim myśleniu o rolnictwie, gospodarstwie ważna jest motywacja ochrony klimatu? Jak to postrzegasz?
Nie rozdzielam tego w taki sposób, że robię coś dla klimatu, dla ziemi czy dla ludzi. To jest spójne z moim światopoglądem, z tym, jak żyję, z tym, jak staram się dbać o ziemię. Całe moje życie dostosowuję do rytmów natury i tego, co się dzieje w przyrodzie. Mam przekonanie, że trzeba z naturą współpracować, a nie ją wykorzystywać.
Niestety bez gruntownej zmiany świadomości ludzi nie da się odgórnie zrobić zmian, na przykład nakazać rolnikom, że mają dbać o ziemię i nie stosować tyle chemii, bo zatruwają siebie i wszystko. Ludzie sami muszą odnaleźć w sobie tę mądrość. Zresztą rolnicy ją mają jako ludzie, którzy blisko z ziemią pracują. Natomiast oni potrzebują informacji i wiedzy.
Cały czas ubolewam nad tym, że szkoły rolnicze nie kładą wystarczającego nacisku na pokazywanie ekologicznych metod gospodarowania. Oczywiście są studia podyplomowe w tym zakresie. Jest Ekologiczny Uniwersytet Ludowy w Grzybowie, ale to jest za mało. Cały program szkół rolniczych powinien być przeorganizowany pod kątem tego, co się dzieje z naszą ziemią i z klimatem. Uczulam ludzi, żeby obserwowali ziemię i zobaczyli, co się dzieje. Nie ma śniegu. W większości jest albo susza, albo tak ulewne deszcze, że ziemia bez zawartości próchnicy nie jest w stanie akumulować tej wody. Wszystko natychmiast się wypłukuje i wysycha. Rolnicy to widzą, tylko nie wiedzą, co z tym zrobić. Dlatego tak potrzebna jest edukacja na każdym szczeblu, a szczególnie w szkołach rolniczych.
Właśnie o tę zmianę chciałam dopytać. Jak ją sobie wyobrażasz? Powiedziałaś, że nie da się jej wprowadzić odgórnie.
Od lat obserwuję duże ruchy zagraniczne działające na rzecz dobrej żywności. Uczestniczyłam też w marszach podczas targów Grüne Woche (niem. zielony tydzień) w Niemczech. Jest olbrzymia grupa ludzi, która chce zmiany sposobu produkcji, bo rozumie, że jesteśmy bardzo ściśle powiązani z naturą i z przyrodą, a używanie trucizn w produkcji żywności jest ślepą uliczką. Są więc naciski i trochę polityka rolna Unii Europejskiej się zmienia, co widać w nowym Zielonym Ładzie, ale wprowadzanie zmian nie jest proste. Izby i organizacje rolnicze cały czas podkreślają, że najważniejsza jest konkurencja i bycie konkurencyjnym wobec innych rolników.
Od wielu lat powtarzam, że konkurencja jest z założenia czymś niedobrym, ponieważ kiedy konkurujemy, to zawsze ktoś jest przegrany. Uważam, że współpraca jest dużo lepsza. Dlaczego mamy konkurować z rolnikami niemieckimi czy francuskimi? Niech oni żywią swoich obywateli. My żywimy swoich.
Produkcja żywności powinna być lokalna, żeby zadbać o samowystarczalność, a potem możemy się tymi nadwyżkami dzielić lub wymieniać. Tej logiki brakuje w handlu, w produkcji żywności i w dystrybucji. To wiąże się z tym, że cały łańcuch żywnościowy jest kontrolowany i przejmowany przez korporacje, które nie mają narodowości i działają ponad wszelkimi podziałami, stosując naciski, zarówno przez lobbing na prawo w Unii Europejskiej i w poszczególnych krajach członkowskich.
Mierzymy się z Goliatem, który niekoniecznie ma na celu dobro ludzkości i ochronę klimatu. Trzeba sobie zdawać sprawę, że te interesy są bardzo sprzeczne i trudno jest rolnikom wytłumaczyć, że klimat jest ważniejszy niż ich zyski doraźne. Oni musieliby zobaczyć ten ciąg logiczny, do czego to prowadzi. Mamy wystarczającą ilość danych i publikacji na ten temat.
Wspomniałaś o wydarzeniach Grüne Woche w Berlinie, gdzie 100 tysięcy ludzi jest w stanie przyjechać i wyjść na ulice. To robi wrażenie. Czy uważasz, że w Polsce wśród konsumentów jest podobny potencjał, świadomość, jak ważna jest zdrowa żywność, krótkie łańcuchy dostaw i że to może wymusić zmiany?
Konsumenci już je wymuszają. Z drugiej strony wydaje się, że jest dobra wola ze strony rządzących, żeby rolnictwo ekologiczne się rozwijało. Natomiast muszę przyznać, że trochę nietrafione są działania przeznaczone na różnego rodzaju kampanie. Zdecydowanie więcej można osiągnąć odpowiednimi decyzjami dotyczącymi edukacji i obowiązkowego wprowadzenia zajęć z rolnictwa ekologicznego jako alternatywy produkcji. Kończąc szkołę rolniczą, młody człowiek powinien mieć informacje na ten temat. Tego po prostu nie ma. Również całe doradztwo rolnicze skupia się na wykorzystaniu technologii opartej na chemii.
Nawiązując do tytułu naszego projektu „Kobiety dla klimatu”, chciałabym zapytać cię jako kobietę zajmującą się rolnictwem o doświadczenia współpracy z mieszkankami wsi. Czy uważasz, że one częściej dostrzegają problem zmiany klimatu, niszczenia środowiska?
Zdecydowanie jest to widoczne. To kobiety są zmianą i to one są prekursorami zmian. Kiedy organizowaliśmy kampanie dotyczące rolnictwa, w przeważającej części były przy tym kobiety. Na przejście na rolnictwo ekologiczne w naszej okolicy też pierwsze decydowały się kobiety.
Jak myślisz, dlaczego? Z czego to wynika?
Być może z tego, że
kobiety mają szersze spojrzenie. Oprócz zysku widzą też inne wartości – rodzinę, dzieci. Myślą więcej o przyszłości, o następnych pokoleniach.
Nie wiem, czy słyszałyście o Sofii Gatice z Ameryki Południowej, która kilka lat temu przyjechała do Polski, prowadząc kampanię pokazującą, co chemikalia rolne robią z ludźmi w jej wiosce. Impulsem do aktywności była osobista tragedia – zmarło jej dziecko. Kiedy zaczęła się przyglądać temu, co dzieje się w jej środowisku, okazało się, że w wielu rodzinach umierają dzieci i jest bardzo duża zachorowalność na nowotwory. Po 10 latach udało jej się uzyskać dowody na to, że to chemikalia korporacji są odpowiedzialne za choroby u ludzi w wiosce. Dostała potem ekologicznego Nobla i za pieniądze z tej nagrody jeździła po różnych krajach i opowiadała o zagrożeniach.
Myślę, że u nas ludzie jeszcze nie widzą bezpośredniego związku przyczynowo-skutkowego między tym, co robimy ziemi, a na przykład występowaniem chorób.
Jakiego wsparcia potrzebują kobiety, żeby móc się jeszcze bardziej zaangażować w takie działania?
Myślę, że kobiety nie potrzebują jakiegoś specjalnego wsparcia. Kobiety nawet bez niego i tak się angażują. Natomiast trzeba dążyć do większej decyzyjności kobiet. Cały czas się podkreśla, że kobiety mają równe prawa, ale mam wrażenie, że nadal są słabiej słyszalne. Potrzebna jest też edukacja, co na pewno nie będzie przychylnie odbierane przez korporacje, którym zależy na tym, żeby zwiększać produkcję.
Nasz projekt ma być też inspiratorem dla innych kobiet. Jakbyś miała skierować do nich jakieś przesłanie, żeby się zainteresowały, zaangażowały w zdrową produkcję żywności, ochronę środowiska, klimatu, to co byś im powiedziała?
Przez całe życie dzielę się wiedzą, więc ludzie wokół mnie zaczynają to rozumieć i dlatego mamy tak dużo gospodarstw ekologicznych. Natomiast moje możliwości pracy edukacyjnej są ograniczone. Podobno obraz i przekaz telewizyjny mają tysiąc razy większą moc niż słowo mówione bezpośrednio. Dlatego potrzebujemy w przestrzeni publicznej więcej programów, w których zamiast reklamowania środków rolniczych mówiono by o konsekwencjach ich stosowania i o tym, że są badania wskazujące, że bezpośrednią przyczyną naszych chorób i chorób naszych dzieci jest zatrucie środowiska…
Gdybyś zatem mogła wystąpić w telewizji z przesłaniem do kobiet i miała na to minutę – co byś im powiedziała?
Nic nie ma większego wpływu na zdrowie i życie ludzi niż żywność. Dlatego tak kluczowe jest mądre postępowanie przy jej produkcji.