Nie ma nic ważniejszego niż działania na rzecz klimatu. Potrzebujemy zmian systemowych, ale też zadbania o ludzi, na których w największym stopniu wpłynie proces odchodzenia od paliw kopalnych. Nie da się na siłę przeforsować zmian. Trzeba do nich przekonać, a do tego konieczny jest dialog i wspólna rozmowa, jak przeprowadzić transformację - rozmowa z Miłką Stępień, aktywistką, polityczką, kulturoznawczynią, literaturoznawczynią i afrykanistką.
Małgorzata Druciarek, Paulina Sobiesiak-Penszko Miłko, na początek opowiedz nam trochę o sobie.
Miłka Stępień
To jest zawsze najtrudniejsze. Ciągle zajmuję się sprawami publicznymi, więc na siebie mam mało czasu. Ale oto moja metryczka: mam 42 lata, jestem mamą 6-letniej Mai. Z wykształcenia jestem doktorem literaturoznawstwa, kulturoznawstwa i afrykanistyki. Zawodowo zajmuję się tłumaczeniami i redakcją tekstów naukowych. Działam też społecznie i jestem zaangażowana politycznie. Te ostatnie dwa obszary są związane właśnie z działaniami na rzecz klimatu.
Jak to się stało, że zainteresowałaś się klimatem?
A można się tym w ogóle nie interesować? Prawda jest taka, że dla mnie był to długi proces. Kwestiami ekologicznymi interesowałam się już w szkole średniej. Zawsze byłam energiczna i pełna pomysłów – organizowałam wtedy akcje sadzenia drzew. W owym czasie to było raczej wyjątkowe zainteresowanie. Potem wciąż interesował mnie temat poprawiania otoczenia, świata, społeczeństwa. Zapisałam się więc do Zielonych. Miałam wtedy 25 lub 26 lat. To było w roku, w którym Zieloni powstali. Tam pogłębiałam swoją wiedzę na te bliskie mi tematy. Potem zrobiłam sobie kilkuletnią przerwę na doktorat. Po studiach doktorskich urodziła mi się Maja i zdecydowałam, że znowu chcę się zaangażować. Zawsze mi się wydawało, że ktoś inny może się tym zająć, że są biolodzy albo ludzie, którzy mają wykształcenie w tym zakresie, i że oni na pewno nad tym czuwają. Zdałam sobie jednak sprawę, że tak nie jest, a politycy bardzo często traktują ten temat po omacku, mało konkretnie, przez co sprawy nie ruszają się do przodu. Stwierdziłam, że jak już się zdecydowałam na dziecko, które będzie dorastało w tym świecie, to trzeba przynajmniej spróbować coś zrobić, żeby za 20 lat nie był on dla niej zbyt trudny. Wróciłam wtedy do Zielonych, to było chyba w 2015 roku, i stwierdziłam, że trzeba, aby zielone tematy polityczne zaczęły zmieniać rzeczywistość.
Tak naprawdę niewiele się zmieni, jeżeli nie wprowadzimy zmian systemowych. W związku z tym obok działań oddolnych, aktywistycznych musi nastąpić zmiana polityki.
Ważne dla mnie było też włączenie się w sprawiedliwą transformację w moim regionie. Jestem ze wschodniej Wielkopolski, czyli regionu, gdzie wydobywany i spalany jest węgiel brunatny. Ponadto pochodzę z rodziny górniczej. Mój tata był górnikiem, wujek też, drugi wujek pracował w elektrowni, rodzinnie jestem więc mocno osadzona w rzeczywistości górnictwa odkrywkowego. Teraz widzę, że moja walka nie wzięła się znikąd, ale też wiem, dlaczego ją toczę: chcę, aby Maja dorastała w czystszym środowisku, z szansą na lepszą przyszłość.
Jak wyjaśniłabyś komuś, kto nie interesował się sferą zielonej transformacji i nic o tym nie wie, co konkretnie robisz?
Jesteśmy w takim momencie, że w ciągu 15 lat będzie się bardzo dużo zmieniać w naszym regionie w kierunku większej ochrony klimatu i ekosystemu, zresztą tak jak w całej Polsce. Musimy usiąść wszyscy przy stole i porozmawiać o tym, jak te zmiany przeprowadzić, żeby nikt na tym nie stracił i nie został z tego procesu wykluczony.
Sprawiedliwa transformacja to zadbanie o społeczeństwo, w którym jesteśmy, o nasze dzieci, wnuki, które już nie mogą funkcjonować w świecie, gdzie spalany jest węgiel, niszczy się Ziemię. Często opowiadam o tym, jak podszedł do mnie jeden z lokalnych górników i powiedział: „Słuchaj, Miłka, wiem, że my będziemy odchodzić od węgla, ja to wszystko wiem, ale ja bym chciał jakieś konkrety. Co ja mam zrobić, jak ja mam zarabiać? Co ja mam swoim dzieciom powiedzieć? W jakim okresie to się stanie?”. Sprawiedliwa transformacja jest ustaleniem tych szczegółów. To jest powiedzenie sobie wprost – taka będzie przyszłość, takie są problemy.
W jaki sposób uczestniczysz w tym procesie?
Przede wszystkim rozmawiam z ludźmi, bo wiem, że często są pozostawieni w tyle przez rządzących, którzy już po ogłoszeniu wyników wyborów zapominają o swoich wyborcach. Piszę artykuły i raporty, organizuję szkolenia, warsztaty i ponad wszystko rozmawiam: z mieszkańcami, mediami. Chcę, by jak najwięcej ludzi wiedziało, że zbliża się kluczowa zmiana, która, jeśli się przygotujemy, będzie dla nas ogromną szansą. Chodzimy też, jako reprezentanci NGOsów i strony społecznej, na indywidualne spotkania z konkretnymi osobami, żeby dowiedzieć się o ich perspektywie i przedstawić im naszą. Próbujemy przekonać ludzi do tego, że sprawiedliwa transformacja nie jest wymierzona przeciwko nim. Chciałabym jednak, aby górnicy czy pracownicy elektrowni chętniej z nami rozmawiali.
Nie jesteśmy ekologami, którzy pragną zamknąć im kopalnie! Musimy przeskoczyć ten poziom stereotypów i znaleźć jakąś wspólną przestrzeń do dialogu.
Długo lobbowałam w Brukseli za włączeniem naszego regionu do Platformy Węglowej. Dzięki temu mamy konkretne środki na transformację.
Teraz jesteśmy na tym etapie, że dostaniemy pewne fundusze i dalsza praca będzie polegała na tym, żeby zadbać o stworzenie sensownej strategii sprawiedliwej transformacji regionu. A bez ekologii nie ma funduszy. Wielu polityków mówi przy tej okazji po prostu o inwestycjach i ekonomii, a ekologia idzie na bok. Z nową unijną polityką nie jest to już możliwe. Naprawdę najważniejsze teraz jest to, aby włączać także różne grupy, które mogą mieć słabszy głos, czyli na przykład z terenów rolniczych, spoza Konina, żeby oni też mieli wpływ na ostateczne decyzje.
A jeśli chodzi o Zielonych?
Przez dwa ostatnie lata byłam sekretarzem Zarządu Krajowego Partii Zieloni, zajmowałam się budową struktur partii, opieką nad członkami i członkiniami, nad kołami itd. Byłam koordynatorką rady krajowej, czyli zajmowałam się opieką nad stanowiskami, które powstają w ramach Zielonych, współpracą z ekspertami. Koordynowałam również prace programowe. Nie jestem z tych, co chowają się za byciem partyjnym politrukiem. Jak w coś wierzysz, w swój program, to stawaj z nim do walki w wyborach. No i walczyłam – w wyborach do sejmiku, do europarlamentu i do parlamentu z mojego okręgu.
Łatwo nie było. Najpierw musiałam przebić stereotyp, że Zieloni chcą coś zamknąć lub zatrzymać. Tymczasem jest dokładnie na odwrót. Było to bardzo trudne, bo to przecież region górniczy, ale było warto. Nawiązane kontakty ze środowiskiem górniczym przyniosły mi olbrzymią wiedzę, ale też przyjaźnie.
Naprawdę warto zrobić ten pierwszy nieoczywisty krok i po prostu pogadać – z żonami i rodzinami górników, a potem z nimi samymi. Naprawdę można nawiązać początkowo niewyobrażalne sojusze. Górnicy to tacy sami ludzie jak my – troszczący się o przyszłość swoich dzieci. Naprawdę są sprawy, w imię których możemy pracować razem.
W kampaniach wyborczych często trzeba udzielać odpowiedzi „na już”. Tymczasem jako Zieloni myślimy o długoterminowych skutkach złych decyzji podjętych teraz. Węgiel jest już przeżytkiem i im szybciej przerzucimy się na nowe technologie i rozwiązania, tym lepiej region będzie sobie radził gospodarczo. To były dla mnie ciężkie kampanie, ale świetna nauka i inwestycja.
Powiedz, czy jest ktoś, kto cię inspiruje do działań?
Czerpię inspiracje z działalności bardzo wielu kobiet, także tych, z którymi się stykam w kręgach aktywizmu klimatycznego. Bo rzeczywiście jest wśród nas dużo kobiet. Wiem, jak jest ciężko godzić pracę zawodową, dziecko, pracę aktywistyczną, pracę polityczną. Podziwiam te wszystkie kobiety, które to robią, i sądzę, że chyba wzajemnie się inspirujemy. Mamy takie spotkania w ramach Ekologicznej Akademii Kobiet, podczas których rozmawiamy, dzielimy się trudnościami. One mnie bardzo inspirują i bardzo mi pomaga to, że mamy dużo wspólnych tematów.
Czy sądzisz, że skutki zmian klimatu jakoś bardziej dotykają kobiety niż mężczyzn? Globalnie, w Polsce?
Katastrofa klimatyczna zmienia naszą gospodarkę i rynek pracy na bardziej niestabilny i brutalny. Nie mam żadnych wątpliwości, że kobiety już są i dalej będą tego ofiarami.
Globalnie widać też, że skutki zmian klimatu powodują susze i spory o dostęp do czystej wody, do wody pitnej. Takie konflikty zbrojne już trwają, a ich największymi ofiarami są wówczas kobiety i dzieci. Dla kobiet kwestie klimatu są ważniejsze i to jest związane właśnie z dziećmi. To jest kobiece myślenie o przyszłości naszych dzieci i naszych wnuków. W ruchach klimatycznych jest dużo kobiet i matek.
Czy w związku z tym kobiety mogą odegrać jakąś szczególną rolę, jeśli chodzi o przeciwdziałanie zmianom klimatycznym?
Martwi mnie troszeczkę to, może mi się wydaje, że
walka o klimat została zgenderyzowana. W Polsce, w Koninie, wygląda to tak, że po stronie osób mówiących o gospodarce i o inwestycjach mamy grono panów w garniturach, a po drugiej stronie są kobiety aktywistki.
Czyli poważni mężczyźni i kobiety takie jak ja, wyglądające, powiedzmy, bardziej artystycznie. Rozmówcami po stronie elektrowni czy kopalni też są często mężczyźni. Oni próbują wykluczyć kobiety z tych dyskusji. Często nie jesteśmy zapraszane na rozmowy, podczas których podejmuje się kluczowe decyzje, za to chętniej widzi się nas na spotkaniach, gdzie można się pochwalić otwartością na rozmowy z głosem społecznym. Denerwuje mnie to, ale nie wiem do końca, jak to pokonać.
Co można byłoby zrobić, by wzmocnić te kobiety, które działają na rzecz klimatu?
Świetne są w tej chwili warsztaty w ramach Ekologicznej Akademii Kobiet. One dają kobietom dużo siły. Tam, po pierwsze, dostajemy konkretną wiedzę, jeżeli o nią poprosimy. Możemy sobie zorganizować szkolenia z danego tematu. To ważne, bo my bardzo często rozmawiamy ze specjalistami w różnych dziedzinach, czy to w energetyce, czy w górnictwie. Potrzeba wiedzy i informacji, żeby brać udział w takich dyskusjach. Druga rzecz to wsparcie psychiczne.
Większość osób, która zdaje sobie sprawę z tego, co oznacza katastrofa klimatyczna, miewa gorsze chwile. Jesteśmy też po prostu przeciążone. Dla tych panów w garniturach, o których mówiłam, to praca, a my w dużej mierze robimy to po godzinach, dodatkowo. U nas w Koninie zdecydowanie tak jest, że wszystkie osoby, które są działaczami czy działaczkami społecznymi, zajmują się tym w swoim wolnym czasie. I to jest obciążające.
Co sądzisz o działaniach, które świat, Europa, Polska podejmuje na rzecz przeciwdziałania zmianom klimatu?
Za mało, za wolno. Z perspektywy nauki, jeżeli się spojrzy na te najważniejsze dokumenty, na przykład raport IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change), jesteśmy bardzo do tyłu w stosunku do tego, gdzie powinniśmy być. Natomiast jako uczestniczka tych procesów dogadywania się, szukania wspólnego pola do rozmowy zdaję sobie sprawę, że nie możemy tak po prostu przeforsować konkretnej wizji, tylko do tej wizji trzeba przekonać ludzi.
Jeżeli chodzi o plany europejskie, to są one na pewno na dużo wyższym poziomie, niż byśmy parę lat temu oczekiwali, że będą. Przyspieszono. Z perspektywy Zielonych są one za mało radykalne. Natomiast, jak na polskie warunki, to są one bardzo odważne. Marzyłabym, żeby takie było podejście polskiego rządu. Zależy więc, z jakiej perspektywy się patrzy. Jeżeli chodzi o Polskę, to jest fatalnie. Takie regiony jak nasz – Wielkopolska wschodnia – są pozostawione same sobie. Nie mamy konkretnych planów. Więc tak jak na Śląsku są już całe procedury zapewniające bezpieczeństwo lub jakieś inne opcje dla tych wszystkich ludzi, którzy będą odchodzić z górnictwa lub od całego powiązanego z nim przemysłu, tak u nas nie ma nic. Ten region powinien mieć priorytet, ale nie ma, dlatego że nie ma tutaj aż tylu wyborców, jak na Śląsku. Śląsk jest zawsze wymieniany we wszystkich programach. Jedyny powód, dla którego jesteśmy włączeni w Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, to nasze działania regionalne, lokalne. Pukaliśmy. Dobijaliśmy się. To jest moje największe osiągnięcie i osiągnięcie innych osób zdeterminowanych, żeby to zrobić.
Co, twoim zdaniem, jest kluczowe dla ratowania klimatu?
To muszą być zmiany systemowe – zacznijmy w końcu myśleć o państwie, jego gospodarce, jako spójnym z ochroną klimatu. Nie ma jednego bez drugiego. To, co ja robię, to malutki wycinek tego, na czym się trzeba skupić. Natomiast jest on bardzo ważny. Tak się złożyło, że mieszkam w regionie, który jest kwintesencją tego, co musimy robić, żeby walczyć ze zmianami klimatu, czyli odchodzić od węgla. Na pewno w takich regionach trzeba się na tym skupić. Natomiast w szerszej perspektywie potrzebne są zmiany polityczne. Nie jestem zwierzęciem politycznym i nie odnajduję się do końca jako polityczka, ale jednak stwierdziłam, że w tym świecie zostanę, bo to jedyna droga.
Jeżeli nie zaczniemy zmieniać legislacji, zakazywać albo utrudniać ścinania drzew, zmieniać podejścia do rolnictwa, tworzyć realnych form wsparcia dla takich regionów jak Konin, to nie ma szans na walkę ze zmianami klimatu.
Dlatego, kiedy zdecydowałam, że będę się zajmować klimatem, to zarazem zdecydowałam, że to musi być działanie polityczne.
A jak powinno wyglądać odejście od węgla w twoim regionie? Czy masz jakąś wizję, jak taki proces mógłby wyglądać?
W modelu idealnym mamy rząd, który opracowuje przy okrągłym stole strategię energetyczną państwa do 2050 roku, która zakłada odejście od węgla. Wszystko robione jest z udziałem jak najszerszego grona, nawet przez 2–3 lata, ale niech to będzie praca wspólna. W tymże planie konkretyzowane są pomysły na to, jak pomóc poszczególnym regionom. Następnie powstaje odrębna struktura, może ministerstwo, które zapewnia całe wsparcie niezbędne do tego, żeby taki region, jak nasz, był w stanie przygotować się do tych przemian. Według bardzo ściśle określonego programu, który pokazuje, w którym roku co nastąpi i jak możemy się do tego przygotować. I ten program obejmuje wszystko: od edukacji, czyli od przygotowywania młodych ludzi, żeby oni mieli pracę na tym rynku, przekwalifikowania osób, które będą musiały zmienić swoją profesję, poprzez kwestie społeczne, wsparcie osób słabszych, takich jak kobiety, które słabiej zarabiają, oraz rolnictwo. Właściwie wszystkie zagadnienia są w tym zawarte i mamy program, plan, jednocześnie pracujemy na poziomie lokalnym i tutaj też siadamy i rozmawiamy ze sobą wszyscy, ustalamy, co nam jest potrzebne i jak to wszystko zrobić. Mamy wsparcie na poziomie wojewódzkim, na poziomie krajowym i mamy wsparcie na poziomie europejskim. I te działania są skoordynowane, spójne, kompleksowe, merytoryczne, oparte na naukowych przesłankach.
Uważasz, że ratowanie klimatu jest możliwe do pogodzenia z kapitalizmem?
Nie jest, jeśli kapitalizm mamy w takiej formie, jak obecnie, czyli peryferyjno-dorobkiewiczowej. To wolny rynek oparty na chwilowym zysku, a potem w nogi, kto szybciej. To jest oczywiste, że cały system, w którym my obecnie funkcjonujemy, jest współodpowiedzialny za problemy, które mamy. To jest konsumpcja, to jest marnowanie i niszczenie zasobów, to jest takie życie ponad stan, na koszt naszych dzieci i wnuków. Ale tu jest ten problem, że jeżeli działasz i chcesz wprowadzić jakiekolwiek zmiany, to nie przyjdziesz do ludzi i nie powiesz im: słuchajcie, musimy zrezygnować z samochodów, zamieszkać w dużo mniejszych domach, zrezygnować z mięsa i ogólnie wasza praca jest niedobra, dlatego, że automatycznie zamkną ci przed nosem drzwi. W związku z tym praca polityczna polega na pokazywaniu kroków, którymi można podążać. Teraz muszę się skupić na sprawiedliwej transformacji i przekonać ludzi do tego kroku, żebyśmy mogli iść dalej.
Jeżeli będę grzmiała o katastrofie klimatycznej i o tym, że ludzie są źli, bo jeżdżą samochodami, to automatycznie zamkną się na rozmowę ze mną. Muszę mówić z nimi o tym, co ich boli, muszę ich wysłuchać i jakoś w to włączyć to, o czym sama mówię.
I pokazywać szanse, prawda?
Tak, pokazywać szanse. To nie zawsze jest łatwe i oczywiste. Wewnętrznie jestem pesymistką klimatyczną. Uważam, że idziemy najczarniejszą drogą. Bardzo mnie rusza to, ile drzew się wycina. Nieważne, ile się mówi na ten temat, powiedzą, że inwestycja, więc trzeba wyciąć. To jest taki malutki przykład, ale on pokazuje, jak bardzo ekologia w Polsce jest niezrozumiana. Ona jest traktowana jako takie hasełko. Często nawet wykorzystuje się ten termin, żeby przykryć coś, co wcale nie jest rozwiązaniem korzystnym dla środowiska (czyli greenwashing). Władze miast nawet spalarnie śmieci potrafią przedstawiać jako ekologiczne, bo „zakładają obowiązkowe filtry”, a o elektrowniach spalających biomasę drzewną z naszych polskich lasów mówią jako o „zielonej” energii. Kiedy się rozmawia z kimś, kto nie jest zielonomyślący, to automatycznie wpada się w takie staro-kapitalistyczne hasełka o potrzebie rozwoju, który tak naprawdę niweluje wszystko, o co my walczymy. I to przygnębia. Wiesz, że ci wszyscy ludzie nie czytali tych naukowych opracowań, że nie wierzą w to, że jest tak źle, jak jest. Siedzisz naprzeciwko nich i szukasz argumentów w głowie, żeby do nich dotrzeć. Są chwile, że wpada się w depresję klimatyczną, bo to przygnębia. Zdajemy sobie sprawę, w jakim momencie jesteśmy. Przygnębia też to, że nie można palnąć ręką w stół i powiedzieć: słuchajcie, poczytajcie, posłuchajcie tych rzeczy, zorientujecie się, o czym my tu mówimy. Trzeba cały czas szukać różnych pośrednich dróg, żeby powoli poprowadzić rozmowę w odpowiednią stronę. To jest trudne. To jest ciągła walka i to od nowa.
Z jakimi największymi wyzwaniami albo trudnościami, działając na rzecz klimatu, borykasz się ty albo inne osoby, które robią to, co ty?
Dla mnie to jest czas. Nie wyrabiam się ze wszystkim. Pracuję zawodowo, mam dziecko 6-letnie, działam społecznie i polityczne. Miałam momenty, że byłam zupełnie wypalona, więc wypalenie, zmęczenie, czasami poczucie, że to nic nie daje, że to za wolno się dzieje. Ale trzeba sobie to wszystko przypominać, że 2–3 lata temu w ogóle w regionie nie było mowy na temat sprawiedliwej transformacji. Kiedy pierwszy raz powiedziałam, że będziemy odchodzić od węgla, to prawdopodobnie byłam pierwszym politykiem w regionie, który to powiedział. Teraz to mówią wszyscy, ale w tamtym czasie było inaczej. Muszę sobie takie momenty przypominać, bo czasem jestem po prostu zmęczona, nie jestem w stanie wszystkiego godzić, więc z różnych działań, które są ważne, muszę rezygnować. Musiałam nauczyć się o siebie trochę bardziej dbać, odmawiać, powiedzieć: „Nie, ja się tym nie zajmę”. Myślę, że to jest duży problem aktywistów. Mamy ten syndrom, że chcemy ratować wszystkich wokół. Zgłaszają się do nas różni ludzie, a potem ledwo wyrabiamy się z czymkolwiek. To jest obciążające psychicznie. W pewnych momentach musiałam się nauczyć, jak powiedzieć „nie” i nie czuć się z tym źle.
Druga rzecz to kwestie finansowe. Jeżeli za dużo czasu poświęcam na politykę i działania aktywistyczne, to wtedy mniej pracuję, mniej tekstów tłumaczę i mam mniej na życie. Albo z kolei nie mam czasu dla córki. Żyję w takim ciągłym poczuciu niedoczasu, obciążona wyrzutami sumienia, że być może tu albo tam o coś nie zadbałam. Myślę, że to są naprawdę te najtrudniejsze rzeczy. One najczęściej powodują, że musimy się wyłączać na jakiś czas z działań, że musimy robić sobie przerwy, bo inaczej całkiem się wypalimy.
Jakie są twoje największe sukcesy? Z czego jesteś najbardziej dumna?
To, że przebiliśmy się do Platformy Węglowej. Także wprowadzenie trójki Zielonych do parlamentu. To było bardzo trudne i kosztowało nas wiele pracy, trudnych decyzji. I to postrzegam także jako swój osobisty sukces. Bardzo się nad tym napracowałam, żeby w ogóle doprowadzić Zielonych do momentu startu w wyborach. Ja sama się nie dostałam do parlamentu, ale uważam, że te trzy osoby to też moje osobiste osiągnięcie, wynikające z mojego zaangażowania i pracy. Zresztą na jakimś poziomie sama się ucieszyłam, że tak się stało, bo nie lubię polityki, ale gdybym się dostała, na pewno dalej bym walczyła o te same rzeczy. Więc w przyszłości też się zdecyduję, bo w polityce musi być jak najwięcej głosów proekologicznych. Musimy zacząć się przebijać.
Jakiego wsparcia najbardziej potrzebują aktywiści?
Przede wszystkim więcej ludzi do działania. Czasami z tymi wszystkimi tematami zostajemy same, sami. Jest nas bardzo mało lokalnie: cztery osoby, w tym trzy kobiety i jeden facet. Potrzebne jest wsparcie od krajowych organizacji zajmujących się walką ze zmianami klimatu. Lokalne organizacje bardzo dobrze się orientują w miejscowej sytuacji, ale nie zawsze są w stanie być na bieżąco z krajową czy europejską polityką. Taka wymiana informacji, wiedzy jest dosyć ważna. Wsparcie psychiczne czasami, zrozumienie, dlaczego zajmujemy się polityką. Dosyć często jestem za to atakowana. Tu jesteś aktywistką, a potem się bratasz z politykami. Ale to jest właśnie ten wybór – albo jesteś w polityce i dogadujesz się z różnymi osobami, albo pozostajesz poza systemem i nie masz na nic wpływu.
Jak byś zachęcała inne kobiety, żeby też działały na rzecz klimatu? Co byś im powiedziała?
Nie ma ważniejszych działań w dzisiejszym świecie. To jest jedyne, co się tak naprawdę liczy. Jeżeli nie podejmiemy bardzo konkretnych kroków w najbliższych latach, to staniemy u progu czarnej przyszłości. Robimy to dla siebie, ale przede wszystkim dla przyszłych pokoleń, żeby one żyły w świecie, który nie będzie diametralnie gorszy od tego obecnego.
Musimy to robić dla swoich dzieci. Ja nie mam innego powodu. To jest działanie, które pozwala spojrzeć w oczy swojemu dziecku i powiedzieć, że zrobiłam wszystko, co byłam w stanie. Jeżeli będzie nas więcej, to zwiększą się szanse na osiągnięcie zamierzonych celów. Pomimo przeciwności będziemy razem iść do przodu i walczyć o zdrowie i życie naszych dzieci i nasze własne.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmowę przeprowadzono w roku 2020.