Wolne Pola

Kaja Kietlińska
14 min
0

Sytuacja wielu rolników jest bardzo silnie uwarunkowana ekonomicznie. Dużo z nimi rozmawiamy. Widzimy, jak jest im trudno. Są uzależnieni od pożyczek. Wyniki ekonomiczne to jest dla nich być albo nie być. My pokazujemy inny punkt widzenia. Żywność nie powinna być towarem, ale dobrem podstawowym jak najwyższej jakości. Trzeba zaufać mądrości natury – rozmowa z Kają Kietlińską z gospodarstwa na Pogórzu Izerskim, inicjatorką partnerstwa gospodarstw rolnych „Wolne Pola”.

Paulina Sobiesiak-Penszko, Małgorzata Kopka-Piątek Kaju, opowiedz nam o sobie. Co robisz? Jak to się stało, że trafiłaś na wieś, kiedy taką decyzję podjęłaś i dlaczego?

Kaja Kietlińska

Jestem w zasadzie „nowoosadniczką” na wsi, bo przez większość życia mieszkałam w dużym mieście. Ale myśl o tym, żeby się przeprowadzić na wieś, tkwiła we mnie już od dawna. W tej chwili mieszkamy pod czeską granicą w malutkiej wioseczce, która się nazywa Świecie. Decyzja o przeprowadzce wiązała się z wieloma aspektami. Klimat dużego miasta, w którym się urodziłam i socjalizowałam, przestał już być dla mnie interesujący. Nie widziałam w nim możliwości rozwoju. Tutaj mam bliskość z naturą, a mój syn może biegać na bosaka i nie muszę się przejmować tym, po czym chodzi. Potrzebowałam też własnej przestrzeni. A to, że zajęliśmy się rolnictwem, wynikało trochę z tego, czym zajmowaliśmy się wcześniej w miastach. Stanowi płynne rozwinięcie tego, co nas interesuje i czym chcemy się zajmować. W tym wszystkim, co robię, bardzo ważny jest mój partner. To on swoimi siłami realizuje wiele rzeczy, natomiast ja zajmuję się macierzyństwem w początkowym wymiarze, bo nasz syn Gabryś dopiero niedawno skończył półtora roku. Bez Marka bycie kobietą dla klimatu na wsi nie byłoby możliwe.

Jak znaleźliście to miejsce, w którym zamieszkaliście?

To miejsce, w którym się znajdujemy, czyli Pogórze Izerskie, oboje uważamy za bardzo piękne. Tutaj też realizowałam ze znajomymi projekt jednego z uniwersytetów ludowych.

A miejscowość Świecie upatrzyliśmy sobie, bo akurat była tu możliwość wydzierżawienia ziemi. Były tu bardzo schemizowane pola po kukurydzy. Tak naprawdę skamieniała pustynia. Nawet chwasty nie chciały tu rosnąć.

Kaja Kietlińska (fot. Karolina Sobel)
Powiedziałaś, że to, co robicie, ma związek z tym, co robiliście wcześniej w mieście. Na czym te związki polegają?

Przez ostatnie lata, od kiedy zrezygnowałam z kariery naukowej, współprowadziłam, pracowałam i współzarządzałam warszawską Kooperatywą Spożywczą „Dobrze”, która prowadzi sklepy z żywnością. Jest to podmiot ekonomii społecznej, który ma na celu udostępnianie jak najszerszej publiczności żywności dobrej jakości, skracając przy tym łańcuchy dystrybucji. Mój partner natomiast już od dekady jest wytwórcą i wspiera rolnictwo na wielu poziomach. Więc wszystko to, co robimy teraz, to takie przedłużenie tego, co promowaliśmy przez wiele lat, tylko z innej strony.

A co dokładnie robicie w gospodarstwie? Na czym opieracie swoją działalność?

Mamy grupę gospodarstw. Nie jesteśmy z wykształcenia rolnikami, ale producentami rolnymi i zajmujemy się w tej chwili produkcją zbóż. W tym roku mamy pszenicę, grykę, owies i proso. Pod zasiewem jest ponad 200 hektarów, bardzo duży obszar. Nie mamy wykształcenia rolniczego, ale podążamy za swoją intuicją i za trochę innym spojrzeniem.

W rolnictwie jest wiele starych schematów, które często bezrefleksyjnie są powtarzane przez rolników. Jednocześnie rolnictwo jest zaklęte przez przemysł i przez różne firmy, które wywierają bardzo silny wpływ na to, w jaki sposób produkowana jest nasza żywność.

Jakie metody przyjazne dla środowiska i klimatu stosujecie?

Ważną rzeczą w naszym rolnictwie są preparaty mikroorganiczne – bakterie, grzyby, które dostarczamy roślinom, a które są zabijane w intensywnej uprawie. My oddajemy je ziemi z powrotem. Nasze uprawy są nawet więcej niż ekologiczne, bo nie stosujemy żadnej chemii, nawet tej, która jest dopuszczona w rolnictwie ekologicznym. Używamy tylko własnych preparatów mikrobiologicznych, wolnej wody i bardzo minimalizujemy liczbę zabiegów.

Uprawiamy ziemię bezorkowo, nie przewracamy jej, nie tworzymy ekspozycji na słońce, która sprawi, że mikroorganizmy i życie w ziemi zostaną wyjałowione. Jest też dużo ściółki, przez co ziemia nie traci wody. Staramy się jak najmniej ingerować w pola, więc wyglądają one jak piękne kwitnące łąki.

Chętniej niż na inne przychodzą na nie zwierzęta. A pod kątem klimatu – nie zużywamy tyle benzyny, nie eksploatujemy tak bardzo maszyn. Na pola dojeżdżamy rowerem.

 

A wolna woda, o której powiedziałaś – co to jest?

Wolna woda to woda uwolniona energetycznie. Ona przechodzi proces deklastracji i zmienia swoje właściwości fizyczne. To także działanie na poziomie energetycznym. Taka woda jest podstawą w rolnictwie.

Skąd bierzecie mikroorganizmy? Jak upowszechniacie informację o tym, że prowadzicie coś takiego?

Mamy autorskie preparaty mikroorganiczne. Kupujemy je, namnażamy, komponujemy z nich kompleksowy preparat i sprzedajemy jako esencje, które potem można rozcieńczyć i stosować. W tej chwili czegoś takiego nigdzie nie ma, inni jeszcze nie potrafią tego zrobić. Wszystko w dużej mierze opiera się na poczcie pantoflowej. Osoby polecają nas sobie nawzajem. Jeżeli widzą efekty, to stają się najbardziej skuteczną formą niesienia wieści dalej.

 

Jak stosowane przez was metody przekładają się na efektywność, która dla wielu jest podstawą myślenia o tym, czy podejmą się wdrażania rozwiązań przyjaznych dla klimatu, środowiska, czy nie?
 

W tej chwili jesteśmy w trakcie zbiorów, więc nie wiemy dokładnie, jakie będą wyniki, ale na pewno będą mniejsze pod względem ilości, natomiast nieporównywalnie większe, jeżeli chodzi o jakość i o zdrowie. Nie chcemy mówić o produkcji, tylko o uprawianiu żywności.

Wiadomo, że sytuacja wielu rolników jest bardzo silnie uwarunkowana ekonomicznie. Dużo z nimi rozmawiamy. Widzimy, jak jest im trudno. Są uzależnieni od pożyczek. Wyniki ekonomiczne to jest dla nich być albo nie być. My pokazujemy inny punkt widzenia, dlatego że jesteśmy nowi, mamy zupełnie inne spojrzenie, trochę inną świadomość i inne doświadczenie. Nie jesteśmy też uwarunkowani tradycją z dziada pradziada.

 

Zastanawia mnie cały czas, jak ludzie, którzy są wokół was, inni rolnicy, patrzą na to, co robicie. Co wam mówią? Czy to jest niedowierzanie, krytyka, podziw? Co się za tym kryje?

Na razie w dużej mierze to jest niedowierzanie, ale też dlatego, że nasze efekty będzie można obserwować dopiero później. Mamy wsparcie rolników, którzy zaczynają korzystać z naszych metod, jeżeli chodzi o preparaty. Obserwują, w jaki sposób zachowują się rośliny po zastosowaniu preparatów, i widzą efekty. Ale rzeczywiście nadal jest taka podejrzliwość u wielu z nich, nie mówiąc już o rolnikach konwencjonalnych, którzy po prostu pukają się w głowę i myślą sobie o tym, że prawdopodobnie postradaliśmy wszelkie zmysły. Jesteśmy też w trakcie certyfikacji ekologicznej, ale sam proces, to jak on przebiega i na ile można mu ufać, to jest długi temat. Ale rolnicy przede wszystkim nas obserwują i myślę, że będą czekać i patrzeć, jak to u nas będzie wszystko wyglądać.

 

Jak będziecie dystrybuować wasze produkty?

Część płodów rolnych chciałabym przetworzyć – zmielić je na mąki, kasze i płatki. Następnie zająć się bezpośrednią dystrybucją, ponieważ wiem, że są osoby, które to docenią, a skrócony łańcuch dostaw jest też bliski memu sercu. Z tego powodu założyłam na Facebooku fanpage „Wolne Pola”. Chciałabym, żeby pomógł mi docierać do naszych bezpośrednich klientów. Natomiast ze względu na dużą ilość płodów będziemy je też pewnie sprzedawać w masowych ilościach, w tym za granicę, otwarcie mówiąc o tym, w jaki sposób są produkowane.

 

Czy to, co robicie, dałoby się zastosować też w innych miejscach w Polsce?
Jak najbardziej można stosować te metody. Myślę, że praktycznie w każdym terenie jest to możliwe. Nasz teren jest bardzo specyficzny, ponieważ jest górski i stanowi jedno z miejsc o najkrótszym okresie wegetacji w Polsce. Tak naprawdę mamy dość trudne warunki. Stosując te same metody w cieplejszym regionie, z większą liczbą dni słonecznych, można byłoby się spodziewać jeszcze większych efektów.

Są rolnicy, którzy idą w nasze ślady i których wspieramy, m.in. poprzez projekt produkcji mikroorganizmów. Mówią wtedy na przykład, że tam, gdzie stosowali mikroorganizmy, nagle wróciły dżdżownice, i to w dużej ilości. A przede wszystkim mogą wbić łopatę w tę ziemię, bo w pole chemiczne nie da się tego zrobić. Dlatego stosuje się bardzo ciężkie maszyny, żeby skruszyć ziemię.

Wolne Pola (fot. Karolina Sobel)
Skąd są te osoby, z którymi współpracujecie?

To są osoby z różnych części Polski. Lokalnie też się zaczyna coraz więcej rozmów na ten temat, więc zobaczymy, może uda się zawiązać działanie na większą skalę. Mówiąc o współpracy, warto wspomnieć o mojej działalności społecznej w ramach uniwersytetu ludowego, która dotyczy zapomnianych już trochę dziedzin życia codziennego opartych na rzemiośle. Jest to ciesielstwo, tkactwo, ceramika, naturalne budownictwo, zielarstwo, czyli ta nasza pradawna słowiańska medycyna, którą również się zajmujemy.

Stąd nasze „Wolne Pola”. One mają dać nam lekarstwo, nie tylko żywność jako taką, tylko żywność, która jest dla nas lekarstwem, a nie trucizną dnia powszedniego.

To jest taki aspekt społeczny mojej działalności, taka ścieżka, która ma na celu zsieciować potrzeby lokalnych organizacji i dać im różne narzędzia do rozwoju.

Jak się pracuje ze społecznością lokalną, tutaj?

Dużo osób, które się zgłaszają na takie zajęcia, to też są „nowoosadnicy”, ale pojawiają się i ludzie ze społeczności lokalnej. Jestem bardzo zadowolona z tych warsztatów, ponieważ widzę, że przyniosły efekty. Jedna pani kupiła sobie krosno i po dziś dzień tka. Wiedza z budownictwa przydała się osobom, które się tu budują. Ale jeżeli chodzi o współpracę w ogóle i bycie w nowej społeczności wiejskiej, to jest różnie. Mamy bardzo fajnych wspierających sąsiadów, ale jest też dużo osób, dla których stanowimy jakieś kuriozum.

Jakie macie plany na rozwijanie tego, co robicie?

To jest bardzo dynamiczne planowanie, bo sami się cały czas bardzo dużo uczymy i obserwujemy, jak pola rosną.

Podążamy za intuicją. Chcemy po prostu trwać w tym, co robimy, i promować nasz model podejścia do rolnictwa. Ludzie mało rzeczy są w stanie wziąć na wiarę, szczególnie jeżeli jest to połączone z ich komfortem i bezpieczeństwem finansowym. Chcemy być przykładem, pokazać, że można.

Co byłoby potrzebne, żeby zmienił się nasz system produkcji żywności uzależniony od wielkich koncernów?

Problemem jest logika wytwarzania żywności równoznaczna z logiką handlową. W produkcji żywności ważny jest towar, którego musi być dużo, bo wtedy zarobisz. Nie patrzymy na jakość, patrzymy na ilość. Suwerenność żywnościowa polegałaby na wyjęciu wytwarzania żywności spod tej logiki prowadzącej do intensyfikacji rolnictwa. Żywność nie powinna być towarem, ale dobrem podstawowym jak najwyższej jakości. Trzeba zaufać mądrości natury.

Teraz rolnik został ubezwłasnowolniony, kupuje nasiona i od razu dostaje przepis, jakie środki chemiczne ma zastosować i w jakiej ilości. Nie zastosujesz tej chemii, nie będziesz miał efektu. Problemem jest też brak samodzielnego myślenia i odwagi, żeby zakwestionować te przepisy. To wiąże się z uwarunkowaniami ekonomicznymi, lękiem przed tym, że jak nie dorzucę azotu, to będę miał gorsze wyniki.

Ale teraz rolnictwo jest w trudnej sytuacji, bo ceny chemii i nawozów rosną. Paradoksalnie to może być szansa dla rolnictwa – widzę, że rolnicy zaczynają kombinować i wracać do bardziej tradycyjnych metod. Zaczynają też dostrzegać związek między spożywaną żywnością a zdrowiem swoim i osób najbliższych.

Skąd czerpiecie inspirację i pomysły na działania?

Najbardziej inspiruje mnie natura i to, w jaki sposób działa. Mam świadomość, że jest dużo mądrzejsza niż jakikolwiek człowiek na ziemi. Wiem, że mogę jej zaufać, bo jest samoregulującym się systemem. Najmądrzejsze, co mogę zrobić, to wesprzeć ją, a w zasadzie po prostu nie za bardzo przeszkadzać.

Z jakimi mierzycie się wyzwaniami i trudnościami w tym, co robicie?

To, co robimy, to duże przedsięwzięcia, a nas jest dwójka. Mamy też małego Gabrysia, który jest dla nas priorytetem i chcemy poświęcać mu jak najwięcej uwagi. Jest mnóstwo wyzwań. Spotykamy się z dużym wsparciem społeczności, ale jednocześnie na przykład niektórym przeszkadza, że mamy bałagan na działce. A my budujemy spichlerz, całe gospodarstwo i po prostu mamy masę materiałów budowlanych. Ludzie tego nie rozumieją, nie chcą się pofatygować, żeby o tym porozmawiać. Łatwiej im wydać jakiś wyrok bez dalszej refleksji i już. My jesteśmy otwarci na rozmowę.

Czy w waszej działalności dostrzegacie problem zmiany klimatu?

Trochę dostrzegamy. Rzeczywiście zaczynają się takie okresy, że jest problem z wodą, mimo że nasze działania są bardzo nastawione na utrzymanie wilgotności gleby. Temu służy na przykład ściółkowanie i brak orki. Natomiast

konwencjonalny sposób uprawy jeszcze dodatkowo zubaża glebę o wodę. Orka odsłania ziemię, która z reguły jest ciemna, w związku z tym absorbuje silnie promieniowanie słoneczne i ucieczka wody jest znaczna. Pole jest w stanie podgrzać się do ponad 120 stopni Celsjusza w pełnym słońcu. To również wpływa na życie mikrobiologiczne w glebie. Żyjemy w bardzo przemyślnie zorganizowanej sytuacji zależności od firm chemicznych.

A my obserwujemy, że w ciągu jednego sezonu mikroorganizmy są w stanie zupełnie zneutralizować np. bardzo szkodliwy dla zdrowia glifosat. One są w stanie go strawić, przerobić na prostsze i mniej szkodliwe substancje. Dlatego też promujemy mikroorganizmy do najmniejszych ogródków, jakie znamy, czyli do naszego układu pokarmowego. One nie tylko wpływają na kondycję układu pokarmowego, ale również na kondycję psychiczną i naszą immunologię. To jest pierwsza bariera przed wszelkiego rodzaju patogenami.

Kaju, jak zachęciłabyś inne kobiety, mieszkanki wsi, żeby działały na rzecz środowiska, klimatu, zdrowszego i bardziej przyjaznego systemu żywnościowego? Co byś im powiedziała i doradziła?

Żeby nie bały się eksperymentować, zwróciły uwagę na naturę i tam poszukały inspiracji. I żeby po prostu dużo o tym rozmawiały i wymieniały doświadczenia.

Dziękujemy bardzo za rozmowę!

Przeczytaj również